W czasie kampanii wyborczej politycy traktują nas niczym żądne prezentów dzieciaki, do których z obwoźnym teatrzykiem przybywa magik. A to królika wyciągnie z cylindra, a to spod sufitu sypnie deszczem łakoci. W rolę magika właśnie wcielił się prezes Jarosław Kaczyński i przyobiecał rekordowy skok płacy minimalnej z 2,25 tys. zł brutto dzisiaj do 3 tys. zł na koniec 2020 r. (+33 proc. w dwa lata!) i 4 tys. zł w 2023 (+78 proc. w cztery!).
Czytaj także: Wysokie minimum to cios dla firm
Oferta to propagandowa petarda, bo płacę minimalną pobiera w Polsce kilkanaście procent pracowników. A i koszt dla rządu, który właśnie chwali się planem zrównoważonego budżetu, umiarkowany. Podwyżki minimum obciążą wszak głównie przedsiębiorców i samorządy, w mniejszym stopniu rząd. Właśnie dlatego rządzący – zarówno PiS, jak i PO – z roku na rok forsowali spore skoki minimum. Nigdy jednak nie był to skok aż tak wysoki.
Obietnica Kaczyńskiego to działanie ryzykanckie. Złożona została bowiem w chwili, gdy wiatry ekonomicznej koniunktury zmieniają kierunek i zamiast, jak ostatnio, dąć nam w żagle, rozpędzając gospodarkę do 5 proc. wzrostu rocznie, zwiastują sztorm. Spór USA–Chiny grozi wybuchem światowej recesji. Zapalnikiem kryzysu może być wkrótce brexit bez umowy. Recesja już dopadła przemysł w Niemczech, u naszego głównego partnera handlowego.
Dlatego wymuszany przez prezesa PiS skok płacy minimalnej może być zabójczy dla wielu polskich firm. Zwłaszcza tych, w których wartość ekonomiczna wytwarzana przez pracowników jest poniżej 3–4 tys. zł. Ludzie będą tracić pracę tam, gdzie może ich zastąpić maszyna. Tak jak niedawno w branży ochroniarskiej, gdzie po wprowadzeniu godzinowej płacy minimalnej tysiące dozorców ze stróżówek zastąpił monitoring.