Wykorzystał do tego ranking IDEAS, największe tego typu zestawienie podsumowujące publikacje w najbardziej prestiżowych periodykach naukowych świata.
Gratulacje dla NBP. Ale przy okazji spójrzmy szerzej na to, co się dzieje z naukami ekonomicznymi w kraju. W rankingu IDEAS w kategorii najlepsze instytucje naukowe w danym kraju (w ekonomii) w przypadku Polski wymienionych jest tylko sześć podmiotów. Dla porównania: w Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii – po 60, we Włoszech – 50, w Hiszpanii – 40, w małej Szwajcarii – 16, w jeszcze mniejszej Danii – 9. A w USA – 110. Zbyt mało instytucji w Polsce trafia do jakichkolwiek zestawień.
Jak to możliwe, skoro mamy 38 mln mieszkańców? Podróżując po świecie, spotykając się również z naukowcami, nigdy nie miałem wrażenia, że w Polsce ludzie są mniej predysponowani, wręcz przeciwnie. Ci, którzy się przebijają, a nawet nie tylko ci, reprezentują bardzo wysoki poziom. Gdzie zatem leży problem? W instytucjach.
Oto kilka historii. Od paru osób słyszałem, że wyjazd na badania za granicę od razu pogorszył ich pozycję na polskiej uczelni. Inni mówili, że chcieliby pisać prace naukowe, ale kierownictwo rozlicza ich wyłącznie z prowadzenia zajęć, za publikacje w prestiżowych czasopismach nie ma żadnych bonusów. Ktoś narzekał, że od swojego promotora nie ma wsparcia naukowego. To tylko przykłady, ale reprezentatywne. Problem leży w systemie oceniania pracowników i promocji, w systemie bodźców. Pieniądze zaś odgrywają w tej układance mniejszą rolę, niż to się powszechnie uważa.
Jakie są konsekwencje takiego stanu rzeczy? Fakt, że polskie badania nie stanowią istotnego wkładu w rozwój wiedzy o gospodarce na świecie, nie jest najważniejszy. Kłopot w tym, że niska pozycja uczelni to niższa jakość debaty publicznej oraz niższa jakość rozwiązań w zakresie polityki gospodarczej. Cierpią na tym wszyscy, nie tylko naukowcy.