"OFE są bardzo ważną instytucją na rynkach finansowych, zależy nam na tym, żeby OFE mogły wchodzić w jak największej części w rynek akcji i dobrze na tym zarabiać, co przecież przełoży się na większe emerytury"... Czyje to słowa? Nie, to nie mogły być słowa ministra finansów. Ani tym bardziej minister pracy. Ale niecały rok temu, przed wejściem na giełdę Taurona, PZU i GPW, tak właśnie określał rolę funduszy emerytalnych minister skarbu Aleksander Grad.
W obecnej dyskusji o OFE minister skarbu nie bierze jednak udziału. Zagospodarowali ją głównie ministrowie finansów i pracy. Szkoda. Dlatego warto przypomnieć owe cytaty i dodać, że także dzięki składkom przyszłych emerytów udała się ubiegłoroczna akcja sprzedaży udziałów państwa w państwowych spółkach. Na czym skorzystał budżet. Dziś widać ministrowie myślą tak: największe przychody z prywatyzacji za nami, OFE nie będą potrzebne. Ale przecież w tym roku rząd chce osiągnąć z prywatyzacji około 15 mld zł, a ofert sprzedaży akcji via rynek kapitałowy nie powinno zabraknąć.
Wracając do reformy emerytalnej, oczywiście potrzebne są niższe opłaty od składki, bardziej aktywne zarządzanie, to by OFE nie oglądały się na siebie, wreszcie różne typy funduszy. Ale w całej rządowej batalii trudno nie dostrzec umniejszania roli funduszy, a przez to niejako i ich klientów.
Niepoważnie wygląda reforma, której nie wszystkie założenia są znane na "chwilę" przed wdrożeniem. Grozi ona też rozchwianiem polskiego rynku kapitałowego. Wszystko na niekorzyść przyszłych emerytów.