Opublikowane niedawno wyniki sondażu Monitor Rynku Pracy agencji Randstad wykazują, że aż sześciu na dziesięciu pracowników spodziewa się w tym roku podwyżki płacy. Spora część raczej na wyrost, bo z kolei przebadani przez tę samą agencję pracodawcy są trzy razy mniej skłonni do podnoszenia zarobków – co piąty zamierzał je zwiększyć w pierwszej połowie tego roku. Jednocześnie aż 95 proc. dużych spółek (głównie z zagranicznym kapitałem) zapowiedziało w badaniu firmy Mercer, że podwyższy w roku 2013 płace. I to niezależnie od branży. Tak duża rozpiętość planów pracodawców potwierdza, że dziś trudno o konkretne płacowe prognozy. Dowodzi też, że większość pracowników i sporo firm żyje w świecie złudzeń. Bo trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że dla większości pracodawców, niezależnie od branży, mało jest dziś argumentów za podwyżką płac. Owszem, są one silne na przykład w firmach, gdzie o zarobkach decydują układy zbiorowe (chociażby w górnictwie czy energetyce).
Kiedy racjonalnie myślący szef podwyższa pensje? Wtedy, gdy grozi mu odpływ pracowników, na których czatuje konkurencja. Jeśli takiej groźby nie ma, nie ma powodu, by podnosić zarobki i zwiększać koszty biznesu. No, chyba że podwyżka ma wynagrodzić dodatkowe obowiązki. Wraz ze wzrostem liczby zwolnionych pracowników więcej pracy mają ci, którzy zachowali swoje stanowiska. Widać to zresztą w badaniu Randstad, gdzie prawie trzy czwarte ankietowanych przyznało, że w zeszłym roku wzrósł zakres wykonywanej przez nich pracy. Jednak większość przełknie to bez dodatkowych pieniędzy – ciesząc się, że w ogóle ma zatrudnienie.
Szanse na podwyżki są więc niewielkie. Tym bardziej że polskie firmy przymierzają się teraz do cenowych wojen – jeśli staną do walki na ceny towarów i usług, to będą musiały szukać sposobów na obniżenie kosztów, w tym kosztów płac.
W rezultacie nawet w branżach, które się rozwijają – jak na przykład centra nowoczesnych usług dla biznesu – płace rosną głównie tam, gdzie firmy podkupują sobie kandydatów do pracy. W większości firm pracownicy raczej pilnują swego miejsca pracy i ostrożnie szukają szansy na wyższe zarobki gdzie indziej. Zgodnie z zasadą – lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Tak naprawdę na realne podwyżki pracownicy muszą poczekać do czasu, aż wróci lepsza koniunktura i firmy zaczną zwiększać zatrudnienie.