Głównie z politechnik (niemal co drugi) oraz uczelni ekonomicznych (przynajmniej co piąty). To tak samo jak w koncernach europejskich, choćby motoryzacyjnych. Martin Winterkorn, prezes Volkswagena, studiował metalurgię. Jego konkurent Sergio Marchionne, szef Fiata – handel i zarządzanie, ale też filozofię i prawo.
W Polsce przełomu lat 80. i 90. pogrążony w kryzysie przemysł nie miał wiele do zaoferowania absolwentom politechnik. Dlatego gdy na początku lat 90. odbijająca od dna gospodarka stworzyła im atrakcyjne perspektywy, porzucali wyuczony zawód. Robili studia podyplomowe z finansów i zarządzania i zdobywali tytuły MBA. Dziś można ich spotkać w zarządach banków czy wielkich sieci fast foodów, nie tylko zresztą w Polsce.
Jak wynika z analizy „Rz", ekonomiści nadrabiają ostatnio dystans do inżynierów na czele 500 największych firm w kraju. Tak jak przewaga techników, tak i ten trend ma źródła dekady temu.
W latach 90. uczelnie ekonomiczne gwałtownie zwiększyły liczbę studiujących. W roku akademickim 1990/91 ukończyło je 5,4 tys. osób (techniczne – 11 tys.). Pięć lat później – już 13,5 tys. Przybyło wtedy 17,6 tys. świeżo upieczonych inżynierów. Proporcje stały się bardziej wyrównane. Pokolenie, które studiowało w latach 90., właśnie zaczyna obejmować najwyższe stanowiska.
Od tego czasu kariery stały się bardziej uporządkowane, młodzi ludzie mają większe szanse na pracę w wyuczonym zawodzie. Nie oznacza to jednak, że studenci politechnik nie mają szans na prezesowskie apanaże w przyszłości. Jest wręcz przeciwnie. Po pierwsze w firmach na te stanowiska obok finansistów wybierać się będzie ludzi z pionu produkcji. A po drugie politechniki zmodyfikowały programy i dzisiaj lepiej przygotowują studentów do funkcji menedżerskich.