O co to całe zamieszanie?  Choć prezydent w Grecji nie ma wielkiej władzy, sama procedura jego wyboru przez parlament może się okazać bardzo niebezpieczna. Zelektryzuje wszystkie siły polityczne, a zwłaszcza te, które sprzeciwiają się polityce oszczędnościowej narzuconej Atenom przez pomagające im finansowo kraje strefy euro. Zapełni na nowo demonstrantami i gazem łzawiącym plac Syntagma. A jeśli po trzech turach zakończy się niepowodzeniem – otworzy prostą drogę do przyspieszonych wyborów parlamentarnych, które może wygrać radykalna lewica. Owa lewica (partia Syriza, zwycięzca ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego) z miejsca zażąda zerwania umowy z zagranicznymi wierzycielami, wstrzymania programu oszczędnościowego i – być może – opuszczenia strefy euro.  A to oznacza nie tylko gospodarczy chaos w samej Grecji, ale także ryzyko załamania kruchego porozumienia, które udało się w ostatnich latach wypracować wewnątrz strefy euro. Porozumienia, które jako tako uspokoiło rynki finansowe i spowodowało spadek stóp procentowych, które musiały płacić inwestorom kraje śródziemnomorskie.

A ja się akurat tego specjalnie nie boję!  O tym, że Grecja jest bankrutem, a swoich długów nie spłaci, i tak wszyscy od lat wiedzą. Misterna konstrukcja pomocowa, którą wypracowano z pomocą MFW, miała oczywiście na celu przede wszystkim uspokojenie nastrojów na rynkach i niedopuszczenie do panicznej wyprzedaży obligacji Portugalii, Hiszpanii i Włoch. W okresie paniki może miało to spory sens.  Dzisiaj już nie jest aż tak ważne, bo Europejski Bank Centralny wyraźnie dał do zrozumienia, że w przyszłym roku rozpocznie masowy skup aktywów z rynku – co tak czy owak pomoże utrzymać oprocentowanie obligacji na rozsądnym poziomie.  A samej Grecji opuszczenie strefy euro raczej wyjdzie na dobre.

Ja boję się czegoś zupełnie innego.  Po długotrwałej recesji prognozy na przyszły rok mówią w najlepszym razie o bliskim zera wzroście gospodarczym w krajach Południa.  Co gorsza, do ligi „chorych ludzi Europy" coraz wyraźniej zaczyna dołączać tkwiąca w gospodarczej stagnacji i otwarcie buntująca się przeciwko dalszym oszczędnościom budżetowym Francja. Jeśli dodać do tego niestabilność za wschodnią i południową granicą UE, perspektywy dla strefy euro wyglądają niespecjalnie ciekawie. I to jest prawdziwe zagrożenie, a nie mity greckie – które wszyscy znają na pamięć, ale przecież nikt w nie specjalnie nie wierzy.