Nasi zamożni są więc w porównaniu z Europą stosunkowo biedni – minimalna płaca w Niemczech jest wyższa niż polski próg zamożności.
Możemy się też pochwalić grupą 43 tys. bogaczy, których majątki są wyższe niż milion dolarów. Gdyby jednak przyjrzeć się temu bogactwu bliżej, okazałoby się, że majątek jednego Polaka to zaledwie 19,5 tys. dol., co na tle unijnej średniej (133,4 tys. dol.) stawia nas w grupie ubogich krewnych.
Może więc przynajmniej mamy duże rozwarstwienie i ci nasi biedni bogacze są dużo zamożniejsi od reszty społeczeństwa? Nic z tego. Nawet tu nie imponujemy. U naszych czeskich sąsiadów tak samo liczeni bogacze stanowią 0,3 proc. społeczeństwa, a w Polsce trzy razy mniej – 0,1 proc.
Na tle krajów Europy Zachodniej wypadamy jeszcze gorzej. Bardziej zaawansowany indeks rozwarstwienia, współczynnik Giniego, pokazujący nierówność rozkładu przychodów w społeczeństwie, w 2014 r. wynosił dla Polski 0,308 – niemal dokładnie tyle, ile średnia dla całej Unii Europejskiej. Ale np. w Czechach i na Słowacji był dużo niższy (ok. 0,25–0,26).
Wynikałoby z tego, że Polsce słabo wyszło stworzenie finansowej klasy średniej. Jeśli np. Czesi mają trzy razy wyższy odsetek bogatych i są jeszcze na dodatek mniej rozwarstwieni niż Polacy, to znaczy, że jesteśmy po prostu relatywnie biedni. Jest jeszcze gorzej, bo trudno w sytuacji, gdy nie ma zbyt wielu bogaczy i ludzi zamożnych, myśleć o tym, że redystrybucja dochodu znacząco pomoże najbiedniejszym. Innymi słowy, rozdawnictwo da słaby efekt, bo niewielu jest tych, którym można zabrać, by rozdać innym.