Cmoknąłem w przenośni, bo w praktyce to odbiłem się od kraty zagradzającej wjazd na tamtejszy wielki plac postojowy. Na co dzień jako oficjalny Park&Ride służy on Warszawiakom z przedmieścia, którzy ulegli namowom stołecznej prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz do przesiadki z aut na transport publiczny.
Niestety, Stadion Narodowy nagle dziś zamknął parking. Bez żadnego uprzedzenia, jak to mówią młodzi, z przyczajki. Zmusił zaskoczonych kierowców do szukania miejsca w okolicznych zatłoczonych uliczkach, a nawet rozjeżdżania trawników, gdzie z bloczkami mandatowymi czają się gotowi do akcji strażnicy miejscy.
Ta sama historia powtarza się przy Narodowym wręcz notorycznie, gdy tylko planowana jest tam jakaś większa impreza. Czy to mecz z Islandią, czy jak teraz rajd Barbórki – my kierowcy traktowani jesteśmy równie arogancko: zero ostrzeżenia, krata i wynocha.
Rodzi to, delikatnie mówiąc, uczucie dyskomfortu i frustracji. No bo sam Stadion – Europa pełną gębą, ale zwyczaje zarządzających – jak w zabitej dechami sowieckiej wsi na dalekiej Syberii. A przecież wszystko to dzieje się zaledwie tysiąc metrów na wschód od Wisły.