Mimo całego oburzenia, jakie często wywołują oświadczenia polityczne Donalda Trumpa, europejscy liderzy biznesu nie wydają się zbytnio zaniepokojeni perspektywą jego kolejnej prezydentury. Niektórzy nawet patrzą na to dość optymistycznie.
Nawet oczekiwane jednostronne posunięcia handlowe Trumpa nie wydają się tego znacząco zmieniać. W rzeczywistości takie jego posunięcie mogłoby zapewnić europejskim liderom biznesu osłonę polityczną pomagającą uzasadnić przeniesienie produkcji poza Europę.
Liczą się nie tylko koszty energii
Motywacja do przeniesienia kapitału i produkcji poza Europę wykracza daleko poza często wspominany koszt energii. Wydajność pracy w USA rosła w latach 2008–2023 średnio o 0,8 pkt proc. szybciej niż w strefie euro – to na Zachodzie. Na Wschodzie zaś istnieje duży potencjał wzrostu i związane z nim możliwości inwestycyjne.
Niezależnie od tego, w którą stronę się nie obrócisz, wiele rządów pragnie przyciągnąć i przyspieszyć inwestycje, a nie je spowalniać czy odrzucać, jak wydaje się to zbyt często mieć miejsce w Unii Europejskiej. UE przoduje w tworzeniu przepisów i planów dotyczących niemal wszystkiego, często jednak osiąga gorsze wyniki w ich realizacji. Oto tylko jeden przykład: wedle aktualnych szacunków państwa członkowskie do 2030 r. osiągną zaledwie 55 proc. celów programu znanego jako unijna „Dekada cyfrowa”.
Czym w istocie jest deindustrializacja Europy?
Nic dziwnego, że „patriotyzm” europejskich inwestorów zanika. Wśród inwestorów panuje nawet poczucie, że losy gospodarcze UE coraz bardziej przypominają historię Hongkongu. Liderzy biznesu, którzy zbili fortunę jako pomost między Chinami kontynentalnymi a resztą świata, zaczęli wycofywać kapitał, gdy Komunistyczna Partia Chin zasygnalizowała zmianę priorytetów dla Hongkongu.