Witold M. Orłowski: Magiczny dyplom MBA

Przy nominacjach na ważne stanowiska w państwowych firmach żadne zaświadczenie nie zastąpi rzetelnej oceny kandydata przez niezależne i profesjonalne ciało nominujące.

Publikacja: 07.03.2024 03:00

Witold M. Orłowski: Magiczny dyplom MBA

Foto: Adobe Stock

Zaczynam podejrzewać, że mam jakieś zdolności prorocze. Dokładnie cztery tygodnie temu napisałem w felietonie na temat nominacji do rad nadzorczych w państwowych firmach, że „warunki udokumentowanego wykształcenia nietrudno obejść (program MBA może w Polsce uruchomić każdy, bez spełnienia jakichkolwiek kryteriów jakości)”. A miesiąc później wszystkie media zaczęły rozpisywać się o pewnej prywatnej uczelni, która za odpowiednią rekompensatą dostarczała w ostatnich latach fikcyjnych dyplomów MBA wszystkim tym, których rządząca partia uznała za godnych zaufania i powierzenia im ważnych stanowisk w państwowych firmach.

Czytaj więcej

Chcą ukrócenia patologii na rynku MBA powstałych z przepisów PiS

Uważam, że cała ta historia jest przykładem bardzo udanego partnerstwa prywatno-publicznego. Z jednej strony mamy jasny i trudny do rozwiązania problem rządzących, który w swoim czasie jasno przedstawił ważny polityk Prawa i Sprawiedliwości w wiekopomnych słowach: „nie zatrudniamy ekspertów, bo jak zatrudnialiśmy ekspertów, to nie chcieli oni realizować naszego programu”. Z drugiej strony mamy innowacyjnie działający sektor prywatny, który w związku z tym natychmiast zaczął dostarczać papier pozwalający zajmować stanowiska w radach nadzorczych osobom właściwym, tylko bezlitośnie prześladowanym przez zawistne „elity” za brak udokumentowanych kwalifikacji. Obie strony były więc zadowolone: rządzący i ich protegowani mieli rozwiązany problem – a sektor prywatny, reprezentowany przez obrotne kierownictwo uczelni, miał zyski.

Pióro jest silniejsze od miecza, jak napisał dwa wieki temu angielski pisarz i polityk Edward Bulwer-Lytton, a papier jest ważniejszy od kwalifikacji, należałoby dziś dodać. Podobnie jak patriotyzm jest u dyplomatów ważniejszy od tego, czy rozumieją obce języki. „Mówmy z cudzoziemcami jedynie po polsku!”, domagał się prezes Nikodem Dyzma, a poprzednie kierownictwo MSZ zgodziło się z tym słusznym postulatem, dwa lata temu wykreślając obowiązek biegłej znajomości języków obcych przez dyplomatów. No cóż, jeśli ambasador mówi niezrozumiałą mową, diabli wiedzą, o czym on tam z tubylcami rozmawia.

Reasumując: pomysł, aby zamiast rzeczywistych kwalifikacji w doborze do służby publicznej i do rad nadzorczych państwowych przedsiębiorstw decydował świstek papieru, znakomicie ułatwia życie, ale niekoniecznie prowadzi do lepszego zarządzania.

Jeszcze raz przypomnę, że program MBA może w Polsce otworzyć każdy. Nie ma – i nigdy nie było – żadnych formalnych wymogów, które trzeba spełnić, programy MBA nie podlegają żadnej ministerialnej kontroli. Segment programów MBA jakoś sobie z tym radzi (wiem, bo przez wiele lat byłem szefem jednego z najlepszych programów w Polsce). Tak jak na świecie, tak i u nas programy mogą poddać się dobrowolnej akredytacji, dokonywanej przez globalne stowarzyszenia programów MBA. Taką akredytację niełatwo uzyskać, wymaga pozytywnej oceny zespołu międzynarodowych ekspertów i doświadczonych profesorów z całego świata, przyjeżdżających na specjalne kilkudniowe misje sprawdzające.

Gdyby rządzący bardzo chcieli, mogliby po prostu dodać, że nominację do rad nadzorczych umożliwia dyplom studiów MBA – ale tych posiadających międzynarodową akredytację, a więc zweryfikowanych pod względem jakości. No tak, ale wtedy trzeba byłoby zdać się na opinię międzynarodowych ekspertów, którzy nie rozumieją polskiego. I zaklęty krąg się zamyka, bo przecież z cudzoziemcami „mówmy jedynie po polsku!”.

Zaczynam podejrzewać, że mam jakieś zdolności prorocze. Dokładnie cztery tygodnie temu napisałem w felietonie na temat nominacji do rad nadzorczych w państwowych firmach, że „warunki udokumentowanego wykształcenia nietrudno obejść (program MBA może w Polsce uruchomić każdy, bez spełnienia jakichkolwiek kryteriów jakości)”. A miesiąc później wszystkie media zaczęły rozpisywać się o pewnej prywatnej uczelni, która za odpowiednią rekompensatą dostarczała w ostatnich latach fikcyjnych dyplomów MBA wszystkim tym, których rządząca partia uznała za godnych zaufania i powierzenia im ważnych stanowisk w państwowych firmach.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Ropa, dolary i krew
Opinie Ekonomiczne
Bogusław Chrabota: Przesadzamy z OZE?
Opinie Ekonomiczne
Wysoka moralność polskich firm. Chciejstwo czy rzeczywistość?
Opinie Ekonomiczne
Handlowy wymiar suwerenności strategicznej Unii Europejskiej
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Czekanie na zmianę pogody