Nadciąga zima i wysyp artykułów o wysokich rachunkach. Między drożyzną ubiegłoroczną a tegoroczną jest jednak istotna różnica: wtedy świat zaciekle rywalizował o każdy gram czy litr surowców energetycznych, w tym roku widmo chłodnych grzejników zbladło.

Spójrzmy na węgiel. Rok temu zapasy na hałdach stopniały do rekordowo niskiego poziomu 1 mln ton, co było efektem radykalnego odcięcia się od dostaw z Rosji i wykorzystania rodzimego surowca. W ciągu roku poziom tych zapasów wychylił się w przeciwną stronę: w sierpniu na hałdach mieliśmy 3,3 mln ton surowca, a przecież gdzieniegdzie zalega jeszcze węgiel importowany naprędce rok temu.

Czytaj więcej

Ceny prądu dla biznesu mogą być wyższe. Rynek wrażliwy na zaburzenia

Znacznie spokojniejsza sytuacja panuje na rynku gazu. Stopień zapełnienia europejskich magazynów gazu wynosi niemal 93 proc. Oczywiście, surowiec z magazynów nie wystarczyłby na cały sezon, ale rok temu magazyny zapełniano niemal do pierwszych przymrozków, płacąc każdą cenę wszystkim chętnym – poza Rosją, rzecz jasna. Od tamtej pory w szybkim tempie przybywa inwestycji w cały przemysł gazowy, rozwijana jest infrastruktura, a w grze pojawili się nowi dostawcy. To choćby Mozambik, który już ubiegłej jesieni ruszył z dostawami LNG, a wkrótce na światowych rynkach mogą pojawić się paliwa argentyńskie. Ropa też nie wywołuje dziś takich dreszczy jak rok temu. Kartel OPEC z coraz silniej zaznaczającym się rosyjskim wkładem walczy co prawda desperacko, by jej ceny były wysokie, ale Zachód znalazł już sporą grupkę alternatywnych dostawców.

Innymi słowy, na początku ubiegłego roku Kreml wywołał trzęsienie ziemi, którego skutkiem była panika. Ale dzisiaj w grę wchodzą co najwyżej wstrząsy wtórne, które nie wywołują już takiej nerwowości. O ile wysokie rachunki można zrzucać na Putina, o tyle dalszy ich wzrost oznaczał będzie raczej, że coś nie gra po naszej stronie.