W Polsce płonął magazyn z toksycznymi odpadami chemicznymi. Cóż, zdarza się, czasem w magazynach wybuchają pożary. Zdarza się też, że wydobywające się przy pożarze opary są trujące. Tym razem jednak katastrofa nie była przypadkiem, choć iskra, która ją wywołała, zapewne nim była. Pożar pod Zieloną Górą z jednej strony odsłonił niezwykle prosty mechanizm masowych przestępstw, wobec których polskie organy ścigania wydają się bezradne jak dzieci we mgle (tu porada dla zaniepokojonych mieszkańców: działania byłyby zapewne znacznie bardziej energiczne, gdyby anonimowo poinformować policję, że w magazynie składowane są tabletki wczesnoporonne).

Z drugiej strony pożar pokazał coraz większą niesprawność działania naszych instytucji. Władze rządowe oskarżają samorząd, samorząd pokazuje, że nie dostał środków niezbędnych do likwidacji zagrożenia. Prezydent miasta zarządza ewakuację okolic składowiska, a potem ją odwołuje, wojewoda bagatelizuje sytuację, a ministrowie zapewniają, że bijące w niebo słupy czarnego dymu to tylko niewinne dymki, które demonizuje wroga nam Unia Europejska i niemiecka telewizja. Główną osią sporu jest to, czy winny jest rząd PO, za czasów którego powstał magazyn, czy rząd PiS, który przez siedem lat nic z tym nie zrobił. Ciekawe, kiedy pojawi się w związku z tym temat reparacji od Niemiec i imigrantów, którzy pewnie celowo zaprószyli ogień.

W tym samym czasie, kiedy u nas płonął magazyn z odpadami, na Rodos płonęły lasy. Letnie pożary wysuszonych przez słońce lasów to w śródziemnomorskim klimacie nic nowego. Ale tym razem mamy do czynienia z prawdziwą katastrofą: strażacy od wielu dni nie są w stanie opanować sytuacji, tysiące turystów koczuje na lotnisku w oczekiwaniu na ewakuację, płoną też lasy na Sycylii, w Turcji i Chorwacji, potężnie zagrożone jest całe południe Włoch i Hiszpanii. Tu również nie chodzi o przypadek: mapa zagrożenia pożarowego pokrywa się z mapą fali niezwykłego gorąca, które dotknęło w tym roku większość Europy, przynosząc na południu kontynentu 40-stopniowe upały. Wygląda na to, że tegoroczny lipiec zapisze się jako najgorętszy miesiąc w historii systematycznych pomiarów temperatury (prowadzonych od roku 1880), a 2023 zapewne zajmie pierwsze miejsce w rankingu rocznym – w rezultacie czego okaże się, że najgorętsze dziesięć lat w historii to ostatnia dekada.

Jeśli ktoś potrzebuje jeszcze dalszych dowodów na to, że ocieplenie klimatu nie jest wymysłem szalonych naukowców, lewackich elit i unijnych biurokratów, to nie bardzo już wiadomo, jak go przekonać (można ewentualnie poczekać na kolejne katastrofalne susze, powodzie i apokaliptyczne burze, także w Polsce). Nie liczyłbym jednak na zmianę poglądów naszego rządu, biorąc pod uwagę zapewnienia ze strony najważniejszych polityków obozu rządzącego, że w Unii trwa „szaleństwo klimatyczne”, a „klimat jak świat światem się zmieniał” (oczywiście, dinozaury też kiedyś w najlepsze buszowały sobie po naszej planecie). No i oczywiście opinię górniczych związków zawodowych, których dogłębne badania jasno dowodzą, że nic nie służy lepiej klimatowi niż dobry, stary węgiel, którego mamy na 200 lat – oczywiście pod warunkiem że będziemy dopłacać do wydobycia i zakażemy importu, a w razie potrzeby wystąpimy z szalonej Unii.

Fale gorąca, pożary… i tylko Trybunał Konstytucyjny zachowuje w całym tym upale zimną krew, a robota z pewnością się szanownym sędziom w rękach nie pali. A to, że skutkiem tego tracimy, już pewnie bezpowrotnie, kolejne miliardy euro z Funduszu Odbudowy, między innymi na transformację energetyczną…? A pal to licho!