Po pierwsze dlatego, że klient musi wykazać się większym wkładem własnym niż rok temu – 15-procentowym. Są co prawda banki, które wymagają 10-proc. oszczędności, ale klient musi wtedy wykupić ubezpieczenie, więc koszty finansowania rosną. Po drugie, mimo bardzo niskiego wskaźnika WIBOR, kredyty hipoteczne drożeją. A to dlatego, że wiele banków podnosiło marże już od końca ubiegłego roku – skoro WIBOR spadał, a one miały w perspektywie nowe obciążenia.
Z wyliczeń firmy analitycznej Expander wynika, że średnie oprocentowanie kredytów wzrosło z 3,68 proc. w październiku ub.r. do 4,04 proc. obecnie. W przypadku zakupu mieszkania o powierzchni 60 mkw. w stolicy oznacza to podwyżkę raty o 75 zł – z 1952 zł do 2027 zł. Nie jest to może duże obciążenie, ale – jak podkreślają eksperci – sprawia, że kredyt jest nieco trudniej dostępny. Wyższy koszt finansowania przekłada się bowiem na spadek zdolności kredytowej.
Trzeba jednak pamiętać, że rynek „hipotek" mocno napędza od jesieni 2015 r. „Mieszkanie dla młodych". Po nowelizacji programu klienci mogą bowiem przy wsparciu państwa kupować także lokale używane (wcześniej jedynie nowe), a rodziny z trójką dzieci otrzymują jeszcze większe dopłaty. W efekcie pieniędzy na „MdM" na ten rok już brakuje. Trwają spekulacje, za ile tygodni Bank Gospodarstwa Krajowego przestanie przyjmować wnioski o dopłaty. BGK podaje, że 9 marca tzw. poziom rezerwacji środków na wypłaty w 2016 r. wynosił 84 proc.
Można się zastanawiać, czy bez wsparcia „MdM" sprzedaż „hipotek" też będzie szła tak dobrze. Niewykluczone, że na wyniki banków pozytywnie wpłynie także – poza emdemowcami – druga grupa klientów: inwestorzy, którzy korzystając z wysypu mieszkań, wykładają oszczędności, bo lokaty są nieopłacalne, i kupują lokale na wynajem. Muszą jednak pamiętać, że zadłużają się na lata z wysokimi marżami banków. Historycznie niski WIBOR też nie będzie się utrzymywał w nieskończoność, co odbije się na rentowności inwestycji.