Ba, idąc dalej, można nawet wyliczyć, że gdyby fiskus ściągnął wszystko, co są mu winni podatnicy (obecnie to ok. 60 mld zł), starczyłoby na finansowanie programu Rodzina 500+ przez dwa i pół roku albo na wybudowanie 1,5 tys. kilometrów autostrad, albo na postawienie 20 terminali do odbioru gazu skroplonego...

Jest więc po co sięgać i – jak wskazuje NIK – Ministerstwo Finansów musi zintensyfikować swoje działania, by ściągać więcej zaległych podatków. Problem w tym, że nie jest to łatwy zysk. Gwałtownie rosnące zaległości nie są bowiem efektem migania się tych podatników, których łatwo znaleźć. Wręcz odwrotnie, to rezultat wyrafinowanej i bezwzględnej gry, jaką z fiskusem prowadzą dobrze zorganizowane, często międzynarodowe grupy podatkowych przestępców.

Fiskus stara się dorównać im w tej grze i z coraz większą skutecznością potrafi powiedzieć, gdzie doszło do oszustwa. Ale niestety zwykle robi to na tyle późno, że oszust albo już dawno ulotnił się jak kamfora, albo okazuje się być jedynie tzw. słupem, który nie ma nic, co nadaje się do egzekucji.

Za taką opieszałość w działaniach fiskusa obecny rząd wini przede wszystkim swoich poprzedników. I sam deklaruje, że jest gotowy naprawiać błędy. Ale instrumenty informatyczne, które pozwolić mają na szybsze wykrywanie oszustw, powstaną najwcześniej za kilkanaście miesięcy, i też nie wiadomo, jaka będzie ostatecznie ich skuteczność.

Z kolei prokurator generalny, także w ramach uszczelnienia systemu podatkowego, zapowiada takie rzeczy, od których uczciwym podatnikom włos jeży się na głowie. W przyszłym więc roku zapewne ponownie NIK wystąpi z krytycznym raportem, ale rządowi PiS będzie coraz trudniej zwalać winę na poprzedników.