Sektor pożyczek pozabankowych rozwijał się w ostatnich latach bardzo dynamicznie. Pomagał mu wzrost gospodarczy i stosowanie coraz nowocześniejszych technologii finansowych. Wybuch pandemii skomplikował sytuację. Z jednej strony znacznie wzrosło ryzyko kredytowe, szczególnie w sektorze małych i średnich przedsiębiorstw, z drugiej – sami konsumenci nie chcą się zadłużać w tym trudnym okresie. Dodatkowo przepisy tarcz antykryzysowych ograniczyły maksymalne koszty kredytu, co zmusiło niektóre firmy pożyczkowe do wycofania się z rynku.
– Według różnych szacunków wielkość rynku pożyczkowego zmniejszyła się o 10 do 25 proc. Pozycję rynkową były w stanie zachować tylko te firmy, które dużo zainwestowały w automatyzację kluczowych procesów biznesowych, np. w algorytmy sztucznej inteligencji oceniające ryzyko kredytowe – mówi Bartosz Tomczyk, przewodniczący rady nadzorczej fintechu Provema.
Po dziewięciu miesiącach działania w nowym reżimie regulacyjnym jedna trzecia firm zakończyła działalność lub radykalnie ją ograniczyła. – Te, które nadal działają, w większości zdecydowały się na zastosowanie strategii na przeczekanie. Obsługują tylko swoich najlepszych klientów, jednocześnie starają się optymalizować cash flow – mówi Eliza Więcław z Wongi.
Terapia szokowa
Na rynku utrzymały się firmy, które mają duże zasoby pieniędzy lub wsparcie od inwestorów. W kryzysowych warunkach trudno o rozwój, np. technologiczny, który wpłynąłby na jakość usług.
– Pożyczki są tańsze, jednak mało kto może je otrzymać z powodu restrykcyjnych warunków scoringowych. Spora część pożyczkobiorców została odcięta od możliwości uzyskania dodatkowych środków – mówi Stanisław Duda, szef spółki Czerwona-skarbonka.pl. – Rzeczywistość nie lubi jednak próżni, dlatego obserwujemy powrót do nieprzyjemnych obrazków z przeszłości: szara strefa pożyczkowa rośnie w siłę, część byłych klientów firm pozabankowych jest skazana na świat pożyczek z ulotek i słupów ogłoszeniowych, gdzie warunki i koszty nie są w żaden sposób regulowane – dodaje Duda.