Dyskusja, czy program 500+ jest na kredyt czy nie, jest więc zupełnie bez sensu. Nie ma wątpliwości, że jest. Nowy rządowy projekt powiększa dług. Gdyby go nie było, deficyt budżetu państwa mógłby być niższy. Na ubiegły rok planowaliśmy 50 mld zł deficytu (wyszło 42,6 mld). Na ten rok zaplanowano dopuszczalne prawem maksimum, czyli 54,6 mld zł. A przypomnijmy, że na program 500+ w tym roku zaplanowano ponad 17 mld zł.
Tłumaczenie premier Beaty Szydło, że nie zaciągnięto żadnego kredytu na program 500+, uważam za chwyt propagandowy. Wiadomo przecież, że kredyt to wyjątkowo rzadko stosowany sposób finansowania wydatków budżetowych. Większość deficytu pokrywa się z emisji obligacji skarbowych, na których nie ma napisu, na co konkretnie idzie każda pożyczona dzięki nim złotówka. A pewne jest, że znaczna część pieniędzy pozyskanych dzięki obligacjom idzie właśnie na 500+.
Dyskusja o tym, jak sfinansowano program 500+, jest zatem kuriozalnym dowodem na to, jak rząd PiS postrzega państwo. Zdaniem polityków wstydliwą sprawą jest robienie czegokolwiek na kredyt. I mają rację. Problem polega tylko na tym, że III Rzeczpospolita od lat żyje na kredyt. Obecny rząd, ustalając bardzo wysoki deficyt, tylko tę niechlubną tradycję kontynuuje.
Inna sprawa, że 500+ trzeba traktować jako długoterminową inwestycję. Takie przedsięwzięcia zawsze w dużym stopniu finansuje się kredytem. Niestety, to bardzo drogi program. Jeżeli jednak skończy się sukcesem, będzie warto. No i trzeba myśleć o tym, by nie zaciągać kolejnych kosztownych zobowiązań: obniżanie wieku emerytalnego, kwoty wolnej od podatku czy pomoc frankowiczom. Bo te projekty też będą realizowane na kredyt, którego budżet nie wytrzyma.