Szukam właśnie jakiegoś kija, a powodem jest ministerstwo odpowiedzialne za finanse. Otóż kilka miesięcy temu przedsiębiorcy i eksperci uderzyli na alarm. Wytykali, że przygotowane przez resort zasady rejestrowania płatników VAT spowolnią ten proces. Zamiast kilku dni potrwa on miesiące, co jest niedopuszczalne. Pisałem o tym w felietonie „O jeden przepis za daleko" – ostrzegałem, że to cios w pakiet 100 zmian ułatwiających życie przedsiębiorcom. Ale urzędnicy powtarzali swoją wersję mantry: „będzie pan zadowolony". Miało być szybko, sprawnie i nowocześnie.
I co? Nie musiałem długo czekać. Resortowi „fachowcy" schrzanili robotę tak, jak ich koledzy od kafelków. Oto co spotkało należącego do Pracodawców RP przedsiębiorcę, działającego w Polsce i za granicą: „Mój wniosek czeka już od ponad dwóch miesięcy. Skutek jest taki, że zakup usług od kontrahenta zagranicznego kosztował mnie podwójny VAT – opisuje swoją historię. – Kontrahent musiał naliczyć VAT, a w kraju od kwoty brutto został naliczony drugi VAT. Nie ma żadnej możliwości przyspieszenia wpisu. Nawet osobista wizyta w urzędzie skarbowym i kontrola urzędnika skarbowego w firmie tej procedury nie przyspieszyła. Muszę czekać".
„Płacz i płać" po prostu. To ma być ta zmiana nastawienia fiskusa do przedsiębiorców na przyjazne? Budowanie zaufania do państwa?
Takich przykładów jest więcej. Niedawno przeczytałem o 17-letniej batalii przedsiębiorcy o zwrot nienależnego podatku. Ostatecznie wygrał, ale wtedy skarbówka odmówiła wypłaty – bagatela, pół miliona złotych – bo... sprawa się jej zdaniem przedawniła!
Bezczelność? Arogancja? Nie – to urzędniczy bandytyzm! A czegoś takiego tolerować nie można. Jeśli nie da się zmienić mentalności urzędników po dobroci, to trzeba siłą! Prokuratorem oraz dyscyplinarkami. A może i testami na inteligencję. Jak impregnowanym na myślenie trzeba bowiem być, żeby nie nabrać wątpliwości, gdy wszyscy dookoła ostrzegają przed katastrofą?