Sygnałów, że tak się może dziać, jest całkiem sporo. Przykładowo Instytut Rozwoju Gospodarczego SGH wyliczył, że ogólny wskaźnik koniunktury spadł w ostatnim kwartale (jeśli chodzi o tzw. szereg wygładzony) po długim okresie zwyżek. Podobnie ma się sprawa z koniunkturą w przemyśle i tu w każdej chwili może nastąpić tąpnięcie. Różne badania pokazują też, że coraz mniej firm chce zwiększać zatrudnienie (choć wciąż jest ich sporo). Za to coraz więcej przedsiębiorstw zmuszonych jest podnosić wynagrodzenia pracownikom, choć nie ma to związku ze wzrostem ich wydajności. Ale na tym nie koniec, przekroczenie punktu maksimum może też dotyczyć optymizmu gospodarstw domowych, który dotychczas nakręcał gospodarkę. Okazuje się, że z ciut mniejszym optymizmem (tu znowu badania IRG SGH) prognozujemy poprawę swojej sytuacji finansowej, czy dalszy spadek bezrobocia.

Oczywiście takim pesymistycznym sygnałom można przeciwstawić też inne, bardziej pozytywne. Chociażby te dotyczące długo oczekiwanego odbicia w inwestycjach. Jeśli boom w końcu nastąpi, to włączy się trzeci silnik gospodarki, który może zrekompensować ewentualne lekkie krztuszenie się dwóch pozostałych.

Które symptomy prawdziwie przewidują przyszłość? Tego nie wiemy i nie rozstrzygniemy, w końcu nikt nie ma szklanej kuli, w której można odczytać wydarzenia nawet jutrzejsze. Ale gospodarce trzeba przyglądać się ze szczególną uwagą. Tak, by być gotowym na wszelkie zmiany, także oznaczające odwrócenie się cyklu. Wiadomo przecież, że nic nie trwa wiecznie, a gospodarki – nie tylko polska – mają to do siebie, że wcześniej czy później hamują.