Za tydzień rada nadzorcza PGNiG rozpocznie rozmowy z kandydatami do zarządu. Chętnych do objęcia czterech stanowisk było ok. 60, ostatecznie rada wybierać będzie spośród 47 kandydatów. Formalnie, by zdobyć miejsce w zarządzie PGNiG, nie trzeba mieć doświadczenia w branży, ale wobec tak wielu kwestii, o których będą decydować nowi szefowie, dobrze by było, żeby przynajmniej znali specyfikę tej firmy. Tym bardziej że odpowiada ona za import, wydobycie i sprzedaż gazu i musi tak działać, by zapewnić dostawy surowca.
Na dodatek zaangażowała się w dwa projekty – na razie wstępnie, które mają jeszcze poprawić gwarancje dostaw. PGNiG ma zamiar wybudować terminal gazu skroplonego w Świnoujściu i już nawet wybrało projektanta. Ale nie ma dotąd kontraktu na import gazu. Trudno więc ocenić jednoznacznie opłacalność inwestycji. Jedno i drugie będzie musiał zrobić nowy zarząd. Tym bardziej że chodzi o projekt za ok. pół miliarda euro i – jak wynika z dotychczasowych zapowiedzi – PGNiG zamierza go zrealizować samodzielnie, a na dofinansowanie z Unii Europejskiej liczyć nie może. Drugi projekt za ponad 300 mln euro – rurociąg do Danii – to też ma być samodzielna inwestycja PGNiG. Polska spółka ma umowę o współpracy z partnerem duńskim, ale jak zapowiedzieli szefowie tej firmy – na pewno nie zaangażują się ani w budowę, ani w finansowanie rurociągu przez Bałtyk do Polski. Opłacalność tego przedsięwzięcia też trudno ocenić. Wiadomo natomiast, że koszty takich inwestycji będą musiały znaleźć odzwierciedlenie w cenach gazu. Odpowiedzialność zarządu za te projekty ma wymiar nie tylko czysto ekonomiczny, ale i polityczny. Oba były traktowane jako priorytet przez poprzednich szefów Ministerstwa Gospodarki odpowiedzialnego za bezpieczeństwo energetyczne. Teraz priorytety nieco się zmieniły, ale rezygnacja z budowy portu gazowego i rurociągu do Danii na pewno wywołałaby burzę polityczną. A opozycja najpewniej oskarżyłaby rząd o – co najmniej – poważne zaniechanie.
Formalnie PGNiG może się zaangażować nawet w trwale nierentowne inwestycje, jeśli poprawią one bezpieczeństwo energetyczne i będą służyć dywersyfikacji. Taki bowiem jest zapis w statucie PGNiG. Niewykluczone jednak, że obecny minister skarbu (główny akcjonariusz spółki) zaproponuje wykreślenie tego dokonanego na wniosek poprzednika Wojciecha Jasińskiego zapisu na przykład na najbliższym walnym zgromadzeniu.
Bez względu na to może się okazać, że nawet przy dobrej woli zarządu i chęci realizacji obu projektów żadnego nich nie uda się dokończyć do 2011 roku. A wówczas szefowie PGNiG będą musieli zdobyć kontrakt na dodatkowe dostawy gazu zza naszej wschodniej granicy. Formalnie umowa z pośrednikiem rosyjsko-ukraińską spółką RosUkrEnergo, obowiązuje do końca 2010 roku i jest możliwość jej przedłużenia. Nie ma tylko pewności, czy RosUkrEnergo będzie jeszcze działać. Firma ta, będąca własnością rosyjskiego koncernu Gazprom i ukraińskich biznesmenów, powołana została na początku 2006 r. przede wszystkim do handlu gazem na Ukrainie. Niedawne porozumienie prezydentów Władimira Putina i Wiktora Juszczenki ma wyeliminować z ukraińskiego rynku RosUkrEnergo. Jeśli wejdzie ono w życie 1 kwietnia, może się okazać, że PGNiG musi na nowo zawrzeć kontrakt na dostawy 2 mld m sześc. gazu rocznie. Bo tyle kupuje od tego pośrednika. (W sumie zapotrzebowanie na gaz w kraju wynosi ok. 14 mld m sześc. rocznie). Nie można wykluczyć, że nowi szefowie polskiej firmy nie za rok, ale od razu po objęciu funkcji będą musieli szukać dostawcy.
Nie mniej trudną do załatwienia sprawą będzie porozumienie z rosyjskim koncernem Gazprom co do przyszłości spółki EuRoPol Gaz. Odpowiada ona za tranzyt rosyjskiego gazu rurociągiem jamalskim biegnącym przez nasz kraj. Od ponad dwóch lat Gazprom jako udziałowiec EuRoPol Gazu nie akceptuje oficjalnych stawek opłat za ten tranzyt i płaci tyle, ile uważa za stosowne. PGNiG (które tak jak Rosjanie ma 48 proc. akcji spółki) płaci więcej. W efekcie EuRoPol Gaz ma niższe od planowanych przychody, a musi zarabiać, by spłacać zaciągnięte na budowę rurociągu kredyty.