Koniec bankowego supermarketu

Wczorajsza nominacja na prezesa Rady Dyrektorów Citigroup – Winfreda Bischoffa zastąpił człowiek bliski Barackowi Obamie, Richard D. Parsons – przypieczętowała zmiany, o których dotąd jedynie się mówiło

Publikacja: 23.01.2009 01:32

Finansowy supermarket o światowym zasięgu wymyślił dziesięć lat temu najlepszy z prezesów na Wall St

Finansowy supermarket o światowym zasięgu wymyślił dziesięć lat temu najlepszy z prezesów na Wall Street Sanford (Sandy) Weill

Foto: AP

Citigroup nie będzie już finansowym molochem, gigantycznym bankowym supermarketem z ofertą praktycznie dla każdego na świecie. Podzieli się na dwie części – bankową i inwestycyjną.

Nie zmieni to jednak modelu funkcjonowania Citi Handlowego w Polsce. Chyba żeby jednak doszło do sprzedaży CitiFinancial, obecnego również w naszym kraju.

Citi w formie, w jakiej istniał, przy zmianach zachodzących na światowych rynkach finansowych nie miał szans przetrwania. Do decyzji o podziale i odejściu od pomysłów ludzi, którzy stworzyli potęgę Citi, przyczyniła się też gigantyczna strata – prawie 9 mld dol., jaką poniósł największy pojedynczy udziałowiec Citigroup, saudyjski książę Alwaleed.

Jak długo utrzyma się na stanowisku obecny prezes Vikram Pandit, na razie trudno powiedzieć. Niewykluczone, że polegnie jako kolejna ofiara kryzysu finansowego i będzie to cena za utrzymanie modelu banku uniwersalnego nawet w tych trudnych czasach. Dotąd rada zapewniała, że Pandit ma jej pełne pełne poparcie. Nominacja Parsonsa tę sytuację może zmienić. Zresztą ostatnio nie brakowało zniecierpliwienia w wypowiedziach rady. Największym zwolennikiem Pandita, Amerykanina urodzonego w Indiach, był Robert L. Rubin, który odszedł z banku kilka dni temu. To on wypromował Pandita na to stanowisko.

Żeby dokonać kolejnej wymiany, potrzebna jest zgoda największego udziałowca banku – saudyjskiego księcia Alwaleeda bin Talala, który ze swoimi 5-proc. udziałami nadal ma w tej instytucji najwięcej do powiedzenia. Naturalnie nie licząc amerykańskiego rządu. Citi był jedną z pierwszych instytucji finansowych w USA, które skorzystały z pakietu pomocowego przygotowanego przez byłego sekretarza skarbu Henry’ego Paulsona. Dostał wówczas 45 mld dol. gwarancji kredytowych. We wczorajszej wypowiedzi nowy sekretarz skarbu Timothy Geithner nie ukrywał, że zarządowi Citi ostatnio brakowało umiejętności oceny ryzyka. To może być pocałunek śmierci.

Prezes Citigroup Vikram Pandit, który rządy objął rok temu, broni swojej pozycji. Pozbył się części brokerskiej na rzecz Morgana Stanleya. Nie jest wykluczone, że sprzeda także CitiFinancial – dział kredytów konsumenckich. W tej sprawie jest w kontakcie z tokijską Nikko Asset Management. Ostatni rok Pandit spędził na próbach załatania dziur w funkcjonowaniu finansowego giganta i utrzymania go jako całości. Dziś wydaje się mało prawdopodobne, aby to zamierzenie mogło się udać. Dzisiejszy Citi to kolos na glinianych nogach, który zmuszony był do zaakceptowania pomocy rządowej, a Pandit odcina kawałek po kawałku z instytucji, o której jeszcze pół roku temu mówił: „prawdziwy globalny bank uniwersalny”.

[srodtytul]Wizja Sandy Weilla[/srodtytul]

Pomysł finansowego supermarketu o światowym zasięgu nie należał do Pandita. Wymyślił go dziesięć lat temu najlepszy z prezesów na Wall Street Sanford (Sandy) Weill. Ale już wtedy miał krytyków. Bill Smith, założyciel Smith Asset Management, jednego z najpoważniejszych akcjonariuszy instytucjonalnych Citi, wielokrotnie wzywał do podziału firmy. Już trzy zespoły menedżerskie próbowały wszystko posklejać i żadnemu z nich się nie udawało. – Za 12 miesięcy Citi będzie nie do poznania – mówił jeszcze rok temu. Miał rację.

To, co pozostanie z Citi, jak wynika z nieoficjalnych jeszcze informacji, to doradztwo inwestycyjne wyspecjalizowane w fuzjach i przejęciach, kredytowanie przedsiębiorstw. Citi ma pozostać bankiem globalnym, bo Pandit uważa, że jest to jego najsilniejsza strona. – Taki Citi będzie znacznie łatwiejszy do zarządzania – uważa Marshall Front, prezes Barnett Associates.

Budowanie potęgi Citi trwało prawie 200 lat. Wszystko zaczęło się w 1812 r., kiedy powstał City Bank of New York, który w 1998 r. połączył się z prowadzoną przez Sandy Weilla Travelers Group i Citicorp. Travelers wniósł w posagu własną firmę brokerską Salomon Smith Barney. Sandy Weill został prezesem połączonych banków. Do czasu, kiedy zdecydował się na ustąpienie ze stanowiska w 2003 r., zwrot zainwestowanego kapitału sięgnął 2699 proc., przeganiając nawet inwestycyjnego geniusza Warrena Buffetta i jego Berkshire Hathaway.

Weill, z pochodzenia polski Żyd, wychowany na nowojorskim Brooklynie, stworzył ostatecznie gigantyczną instytucję działającą w ponad 100 krajach i szczycącą się ponad 100 mln klientów, którzy za pośrednictwem Citi mogli kupić dom, zdobyć środki na fuzję firm, ubezpieczyć samochód, uskładać pieniądze na emeryturę, wystąpić o kartę kredytową. Zresztą oferta była o wiele większa. Sam Weill zarządzał tym molochem bez większych kłopotów razem ze swoim przyjacielem Johnem Reedem. Citibank na Wall Street nazywano wówczas Weillopolem, a Weill stale się rozglądał, co tu jeszcze jest do kupienia.

[wyimek]Citi był jedną z pierwszych instytucji finansowych w USA, które skorzystały z pakietu pomocowego Paulsona. Dostał wówczas 45 mld dol. gwarancji kredytowych[/wyimek]

Drugim człowiekiem, który ukształtował globalny Citi, był książę Alwaleed. Jeden z najbogatszych ludzi na świecie nie zbudował majątku dzięki dochodom z ropy naftowej, ale dzięki koneksjom i przynależności do saudyjskiej rodziny królewskiej. Początkowo głównie inwestował w nieruchomości, potem z zyskiem odsprzedawał je zagranicznym inwestorom. Zainteresowany sektorem bankowym kupił pakiety udziałów (zawsze poniżej 5 proc., żeby nie dobrała się do niego komisja papierów wartościowych) w kilku bankach amerykańskich. Potem sprzedał wszystko – akcje Smith Barney, Chase Manhattan, Chemical Bank i Manufacturers Hanover, właśnie aby mieć udział w tworzeniu banku globalnego.

Citi na początku lat 90. miał wyniki najgorsze spośród wszystkich pięciu banków, jakie Alwaleed miał w pakiecie. Weill gorączkowo szukał wówczas inwestora, którego byłoby stać na potężny zastrzyk kapitału. Początkowo wydawało się, że będzie to 2,5 mld dol., potem, że aż 4,5 mld. Poszukiwano pieniędzy w potężnym wtedy AIG, General Electric i zasobnym wówczas w kapitał General Motors. Citi myślał o stworzeniu konsorcjum inwestorów, a ponieważ nadal był to wzorcowy bank amerykański, bardzo ostrożnie szukano sojuszników. Tyle że żadna z firm amerykańskich nie okazała zainteresowania tą propozycją. Wtedy zdecydowano się wystąpić o wsparcie do rządu Kuwejtu, ale Kuwejtczycy powiedzieli, że nie interesuje ich ta transakcja. Alwaleed pozostał ostatnią deską ratunku.

Ale mimo że bardzo chciał się stać głównym pojedynczym akcjonariuszem ulubionego banku, to jednak ostateczną decyzję podjął w sposób typowy dla siebie: podczas samotnego wieczoru na saudyjskiej pustyni. Wreszcie powiedział doradcom: – Zrobię to, bo wierzę, że ten bank będzie wielki.

Nie wszyscy jego doradcy byli przekonani, że decyzja jest słuszna. – Oni wezmą pieniądze Waszej Wysokości, a bank i tak zbankrutuje – przekonywał Alwaleeda Saleh al Ghoul, który pracował z nim przy tej transakcji. Ostatecznie Alwaleed wsparł Citi kwotą wprawdzie nie 4,5 mld, ale 560 mln dol. Dla rynku był to sygnał, że książę nie pozwoli na bankructwo tej instytucji.

[srodtytul]Dwóch to za dużo[/srodtytul]

O ile z Sandy Weillem księciu współpracowało się znakomicie, o tyle z jego następcą Charlesem Prince’em nie wszystko układało się dobrze. Już pierwsze spotkanie przyniosło zgrzyt. Kiedy Weill wprowadził go na pokład zacumowanego w Nicei jachtu księcia, Alwaleed powiedział: – Dwóch książąt (prince to po angielsku książę) to zbyt dużo. I panowie się nie polubili.

Ale początkowo Charles Prince miał w świecie finansów wszystko. Tyle że nie wyczuł bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości, a w latach 2006 i 2007 podjął wiele nietrafnych decyzji. W efekcie w listopadzie 2007 r. stracił wszystko, doprowadzając do tego, że jesienią 2007 r., kiedy kryzys finansowy w USA był już oczywisty, sytuacja Citi stała się równie dramatyczna jak wówczas, gdy z ratunkiem pospieszył Alwaleed.

I książę po raz drugi ruszył z pomocą, angażując własne pieniądze i przekonując inwestora finansowego z Abu Zabi. Ale tym razem wymógł pozbycie się Prince’a, który zrezygnował po 29 latach pracy dla Citi. Zrobił to zresztą z godnością. Nie walczył o stanowisko, postanowienie rady nadzorczej i jego rezygnacja miały miejsce w tym samym czasie.

Tak skończyła się jedna z najbardziej błyskotliwych karier nowojorskiej Wall Street. Na otarcie łez pozostawiono mu stanowisko doradcy nowego prezesa, urodzonego w Indiach Vikrama Pandita. A Alwaleed wszedł na stałe do gospodarki amerykańskiej, chociaż nadal Fed nie wydał zezwolenia, aby Saudyjczyk mógł objąć większy pakiet niż 10 proc. akcji.

[srodtytul]Globalny, ale niepodzielony[/srodtytul]

Ale to Citi, dla którego globalizacja miała czynić cuda, okazał się jednym z najbardziej wrażliwych na rynku. Zbyt wielki, żeby upaść, notował kolejne pogorszenie zysków. Akcje taniały i cały czas szukają swojego dna. W 2007 r. staniały o 47 proc., a o 77 proc. w ubiegłym roku. Według danych amerykańskiego KBW Bank Index to najgorsze wyniki w bankowości amerykańskiej. Naturalnie wśród tych, którzy przetrwali. Akcje tanieją zresztą nadal – od początku 2009 r. o 12 proc.

Decyzja o podziale banku nie powinna mieć wpływu na funkcjonowanie Citi Handlowego w Polsce. Książę Alwaleed nadal marzy o wielkiej globalnej instytucji finansowej, a obecność na rynkach szybko rozwijających się, do którego zaliczana jest również Polska, mieści się w tej koncepcji. Strata jego inwestycyjnego holdingu w żaden sposób go nie załamała, bo jeśli ktoś dziś jest potężnym inwestorem na rynkach medialnym, finansowym, nieruchomości i budowlanym, nie może uciec od strat.

Citigroup nie będzie już finansowym molochem, gigantycznym bankowym supermarketem z ofertą praktycznie dla każdego na świecie. Podzieli się na dwie części – bankową i inwestycyjną.

Nie zmieni to jednak modelu funkcjonowania Citi Handlowego w Polsce. Chyba żeby jednak doszło do sprzedaży CitiFinancial, obecnego również w naszym kraju.

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację