[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/11/09/lukasz-rucinski-tylko-kto-da-prad/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Jeżeli wyrzekniemy się grzesznych skłonności do bogacenia się, jeżdżenia dużymi samochodami i spędzania wakacji w tropikach, matka ziemia będzie uratowana. To, że przy okazji czeka nas spowolnienie gospodarcze, nawet recesja, może być tylko argumentem chciwca.
Nie jest to oczywiście jedyny punkt widzenia. Bank Światowy sugeruje, że lepszym, bo tańszym i efektywniejszym, rozwiązaniem będzie dostosowanie się do zmian klimatu, a nie próba ich powstrzymania.
Z szacunków tej instytucji wynika, że koszt adaptacji do globalnego wzrostu temperatury w krajach rozwijających się wyniesie 75 – 100 mld dolarów rocznie do 2050 r. Ogromna kwota, ale jeżeli się przyjrzeć szczegółom, to jest to zaledwie 0,2 proc. PKB tych krajów w latach 2010 – 2019 i 0,1 proc. w latach 2040 – 2049. Rozwiązaniem problemów nie powinna być zatem skazana na porażkę próba ograniczania się we wszystkim (kto przekona Chiny lub Indie, by się nie bogaciły?), ale szybszy rozwój.
Na razie przewagę w Europie mają zwolennicy pierwszej metody. W imię ograniczenia zużycia energii wkrótce ze sklepów w UE zupełnie znikną tradycyjne żarówki, więc ci, którzy nie zrobili zapasów, będą siedzieć przy trupim świetle jarzeniówek.