Z zasady wybiera się swoich, a skoro z miejscem w radzie wiążą się pieniądze i nadzieje na wpływy – najbardziej swoimi bywają liderzy związkowi. Trwają prace nad ustawą pozbawiającą załogi reprezentacji w radzie. Czy słusznie?
Sprawa nie jest prosta. Dziś zatrudniony w przedsiębiorstwie oferuje mu nie tylko czas i mięśnie. Tradycyjny stosunek pracodawca
– pracownik może przemienić się w twórcze partnerstwo, jeżeli ten ostatni wzbogaci przedsięwzięcie gospodarcze kapitałem intelektualnym, często ważącym na wynikach w stopniu większym niż kapitał finansowy. W takich sytuacjach członkostwo w radzie nadzorczej reprezentacji dawców kapitału intelektualnego może kreować wartość dla spółki.
Z drugiej strony skuteczne sprawowanie stałego nadzoru nad spółką we wszystkich dziedzinach jej działalności jest zadaniem dla profesjonalistów. Nie wystarczą wyrywkowe wiadomości z dwutygodniowego kursu, ołówek i kalkulator. Od członków rad oczekuje się wnikliwej znajomości mechanizmów rynku. Ponoszą oni odpowiedzialność za sprawozdawczość finansową. Związkowiec nie uniesie tej odpowiedzialności. Nie wzbogaci doświadczeniem specjalistycznych komitetów audytu lub compliance; nierzadko nie wie nawet, co te pojęcia znaczą.
Za to często łamie on zasadę, że rada obraduje w poufności. Z posiedzeń rady wyciekają do zakładowego radiowęzła projekty uchwał, wyrwane z kontekstu fragmenty wystąpień, poufne dane finansowe. Dyskusje dotyczące dywidendy, obsady stanowisk w zarządzie lub wynagradzania jego członków bywają przenoszone na wiece.