Po wejściu Polski do UE ceny mieszkań i domów poszybowały, deweloperzy często nie patrzyli na jakość, byle tylko maksymalizować zysk
Swoją rolę w napędzeniu obrotów odegrały też banki. I gdy nawet w kryzysie przykręciły kredytową śrubę, ceny nieruchomości nie spadły tak mocno jak w innych krajach.
Od kilku lat trwa też nad Wisłą dyskusja, ile mieszkań brakuje i ile powinno się ich budować. Pojawiły się też dane, zgodnie z którymi ponad połowa młodych małżeństw nie ma własnego M. Jak widać, problem jest. W jego choć częściowym rozwiązaniu miał pomóc rządowy program "Rodzina na swoim". Dzięki budżetowym dopłatom do kredytowych odsetek koszt zakupu mieszkania na kredyt miał się zdecydowanie zmniejszyć. I choć skorzystało z niego wielu Polaków, to widać, że program nie działa tak, jak powinien. Nie można myśleć inaczej, widząc nowe limity cen mieszkań, od których zależy dopłata z kasy państwa. Oczywiście dzięki wzrostowi tych limitów więcej mieszkań może być objętych programem. Ale chyba nie taki był cel - chodziło też o to, by deweloperzy nie windowali cen w nieskończoność. Dlatego teraz można odnieść wrażenie, że ów program sprzyja raczej deweloperom niż ich klientom.
Dziś bowiem firmy budujące mieszkania nie mają żadnej motywacji, by walczyć o klienta, który może dostać rządowe wsparcie. Wynik? Brak obniżek cen. Taniej można kupić mieszkanie na słonecznej Majorce niż w wielu polskich kurortach.
Co z tego, że przez osiem lat klient dostaje dopłatę, skoro dotyczy ona wciąż bardzo drogich w porównaniu z innymi krajami mieszkań.