Tak właśnie wyglądały wszak początki Facebooka, dziś wycenianego na 50 mld dol. Cieszy zatem, że aż 25 proc. ze wszystkich dofinansowanych przez UE e-projektów to nowe pomysły internetowe.

Lecz biznesy internetowe nie tylko muszą przekonać do siebie internautów, ale i skłonić ich, by wyciągnęli portfele. Pomysłodawcy projektów, którzy uzyskali unijny grant, muszą się przecież po okresie dotowania utrzymać.

Większość z nas przyzwyczaiła się, że wszelkie informacje, artykuły, wyszukiwarki, porównywarki w Internecie funkcjonują bezpłatnie. Ktoś jednak musiał się nad tym pochylić. Czy nie wypadałoby choć symbolicznie za to zapłacić? Oczywiście pojawia się obawa, że gdy raz wydamy przysłowiową złotówkę, ruszy machina, która niedługo będzie żądała opłat za dostęp nie tylko do Wikipedii, ale nawet do internetowego forum.

Czym innym jest jednak dostęp do treści, jakie tworzą sami internauci, a czym innym np. analizy czy treści autorskie, za które twórca może oczekiwać gratyfikacji. Tu konieczna jest jednak zmiana mentalności, a to proste nie jest.

W sieciowym biznesie trafiają się też zupełne niewypały, e-wydmuszki, ale dopóki strona nie zacznie działać, trudno przewidzieć, czy okaże się rewolucją, internetową ewolucją, czy skończy się wirtualną banicją. Warto jednak wierzyć, że gdzieś na polskim podwórku na swoje pięć minut czeka ktoś taki jak kontrowersyjny twórca Facebooka Mark Zuckerberg.