To się opłacało, ale dług w relacji do produktu krajowego brutto nie obniżył się o ponad 1 pkt proc., jak planowano, tylko znacząco mniej.
Ale nawet te 2 mld zł są ważne z punktu widzenia ministra finansów, który w końcu roku prowadzi swoistą grę z rynkiem. Stawką jest uniknięcie przez dług publiczny przekroczenia poziomu 55 proc. PKB, co groziłoby koniecznością ostrych cięć. Stąd różne działania, czasem bardzo dyskusyjne, takie jak niezaliczanie do długu publicznego (według polskich klasyfikacji) np. zobowiązań Krajowego Funduszu Drogowego.
W tej grze liczy się też kurs walutowy. Do walki na tym polu zostały włączone Bank Gospodarstwa Krajowego i Narodowy Bank Polski, które działają na rzecz wzmocnienia złotego. Im słabszy bowiem nasz pieniądz, tym większe ryzyko dojścia do owych 55 proc. PKB. I choć przedstawiciele rządu (a także analitycy) oficjalnie zapewniają, że nie będziemy w tym roku balansować na tym progu, to o finansowe wsparcie poprosili nawet samorządy.
To inżynieria finansowa, jak widać stosowana nie tylko przez firmy, ale też przez rządy. Na naszym podwórku symptomatyczne mogą być wcześniejsze wypowiedzi ministra finansów, który podkreślał, że najważniejsze jest, aby szybko rósł nasz PKB. Im szybciej rozwija się gospodarka, tym większy PKB i mniejsze ryzyko przekroczenia przez dług kolejnych progów zadłużenia.
Dług publiczny Polski – według rządowych prognoz – w 2015 roku ma przekroczyć aż 900 mld zł. Zmierzamy w złym kierunku. Można stosować różne zabiegi, by na niby redukować dług, ale można też wdrażać reformy, które poprawią stan finansów naprawdę. Jednak prędzej czy później od większych oszczędności nie uciekniemy.