Masz ci los. A to niespodzianka. Jak najbardziej trzeba sprawdzać, czy wszystko w tej sprawie zrobiono jak należy. Czy prokuratura dopilnowała, a instytucje ostrzegały wystarczająco głośno. Ale o owych nieszczęśnikach, którzy zapewne niedługo będą nazywani per „ofiarami Amber Gold", myślałam dotąd: odrabiają właśnie największą lekcję swojego życia, po której już zawsze będą czytać dokładnie umowy, nawet te klauzule spisane maczkiem i umieszczane na marginesach, i nie oddadzą nigdzie ani złotówki, jeśli nie sprawdzą najpierw w dziesięciu źródłach, czy wróci do nich jeśli nie powiększona o procent, to przynajmniej w całości.
Bo jeśli ktoś bierze oszczędności życia i powierza je niesprawdzonej firmie ze względu na złote klamki, duże reklamy na billboardach i uśmiechniętych konsultantów w garniturach, to można jedynie wzruszyć ramionami nad jego głupotą i udać się do swoich zajęć. Po tych wszystkich aferach z wczesnych lat 90., różnych Grobelnych i innych kasach oszczędnościowych, chyba każde dziecko wie, że od wszystkiego, co nie jest prawdziwym bankiem, lepiej trzymać się z daleka. A jeśli woli nie wiedzieć, musi niestety przekonać się o tym boleśnie na własnej skórze.
Okazuje się jednak, że wcale nie. Co więcej, jest instytucja, od której można domagać się odszkodowań. Jest nią Skarb Państwa, taka wielka skarbonka, w której na pewno znajdą się środki, tylko trzeba wynająć dobrych prawników i nagłośnić sprawę w mediach. No bo przecież państwo powinno wspierać obywatela, gdy na swoje życzenie wpakuje się w finansowe tarapaty.
Proponuję w takim razie iść za ciosem i od razu rozszerzyć krąg uprawnionych do odszkodowań o ofiary różnych loterii wysyłkowych, tych, którzy czytając: „Wygrałeś milion – supernagroda!!!" chwytają za telefon i dzwonią na różne 0-700, robią przelewy na parę tysięcy, jadą na niby darmowe wycieczki, po których trzeba kupić kolekcję garnków za jedyne 999,99, robią to wszystko uparcie, wytrwale, mimo że wszyscy wokół nich trąbią: nie daj się nabrać. Dla nich też powinna znaleźć się kasa.
W Stanach Zjednoczonych liczba takich biedaków idzie w miliony. U nas – sądząc po pełnych żalu listach wpływających wciąż do redakcji i skargach otrzymywanych przez organizacje konsumenckie – co najmniej kilkadziesiąt tysięcy.