Pod powyższym pojęciem rozumie się jednoczesne zniesienie ulg podatkowych (wprowadzonych m.in. jeszcze przez Busha) oraz cięcia wydatków publicznych, które – jeśli Kongres i amerykański prezydent nie podejmą żadnej inicjatywy – wejdą w życie z początkiem przyszłego roku. Łącznie są one wyceniane na 560 miliardów dolarów i o tyle obniżą deficyt fiskalny USA. Ma się to jednak odbyć kosztem gospodarki – według najgorszych scenariusz zagrozi jej to utratą kilku procent PKB, powtórną recesją i wzrostem bezrobocia.

W wielu miejscach starania o to, aby jednak z tego urwiska nie spaść – aby deficyt ograniczać łagodniej i ochronić gospodarkę przed nadmiernym szokiem – porównuje się do zmagań o podniesienie limitu amerykańskiego długu publicznego, jakie miały miejsce w zeszłym roku. Wtedy jednak faktycznie Ameryce groziła katastrofa, bo gdyby limitu nie podniesiono, rząd musiałby z dnia na dzień przestać regulować część zobowiązań Choć oczywiście trudno było uwierzyć, że politycy do tego dopuszczą, to jednak spektakl w ich wykonaniu trzymał w napięciu do końca.

A teraz, czy też można mówić o nadciągającej katastrofie? Gdyby patrzeć tylko na ostatnie reakcje inwestorów, to rzeczywiście jest czego się obawiać – w ostatnim miesiącu amerykańska giełda straciła już ponad 7 proc. A im bliżej końca grudnia, tym zapewne będzie jeszcze bardziej nerwowo.

Jednak prawda jest taka, że o ile podniesienie limitu długu wymagało konkretnych działań przed konkretną datą, to wyznaczony teraz termin do końca grudnia nie ma aż takiego znaczenia. Podwyżek podatków i mniejszych wydatków rządowych Amerykanie nie odczują z dnia na dzień, tylko będą one rozłożone w czasie na kolejne tygodnie i miesiące. Dlatego, jak radzi część fachowców, zamiast o „fiscal cliff" lepiej mówić o „fiscal hill" lub „fiscal slope" – fiskalnym zboczu, z którego nie następuje nagły upadek lecz powolne osuwanie. Czasu na działania chroniące gospodarkę amerykańscy rządzący – gdyby reakcją konsumentów i przedsiębiorców faktycznie było drastyczne ograniczanie wydatków, co wcale nie jest pewne – będą więc mieć aż nadto.

Inna sprawa, że determinacja zarówno prezydenta Obamy, jak i Kongresu do tego, żeby jednak zamknąć sprawę kompromisem przed końcem roku, wydaje się tyle duża, że reakcji gospodarki na cięcia deficytu raczej w ogóle nie będzie nam dane obserwować.