Otóż za przeciekiem do pisma Tomasza Lisa mają stać wrogie siły skupione wokół prezesów i akcjonariuszy Otwartych Funduszy Emerytalnych. Z nimi to bowiem zadarł Jacek Rostowski. Najzabawniejsze jest chyba to, że w teorię tę wierzą urzędnicy ministerstwa, jak i – wiele na to wskazuje – sam zainteresowany.
Tylko jak owe plotki przedostały się do medialnej jaskini znanej z prorządowych sympatii? Pewnie podstępem i oszustwem, bo – jak wiadomo – wszystkie instytucje finansowe to zło wcielone.
Druga równie absurdalna hipoteza mówi, że to sam Rostowski rozpuszcza wici o swojej rezygnacji. Tylko po co miałby to robić?
Szukanie genezy wakacyjnych plotek o roszadach w rządzie Donalda Tuska nie ma większego sensu. Równie dobrze można winić świat rynków finansowych za gradobicia i pojawiające się przypadki kokluszu na nizinie mazowieckiej.
Jedno wydaje się pewne: minister Rostowski już się zużył. Nie jest to, rzecz jasna, dobra informacja ani dla niego samego, ani dla premiera. Obaj muszą jeszcze grać twardych, ale chyba powoli przestają się z tym czuć komfortowo. Racjonalnie patrząc na sprawę, można też zadać pytanie: czy Rostowskiemu naprawdę nie należy się czerwona kartka za przestrzelenie prognoz dochodów w budżecie i za raport o systemie emerytalnym? Z tym, że kiedy ją otrzyma – to już zupełnie inna sprawa.