Badanie zrealizowano trochę na opak, bo założę się, że gdyby zapytać, kto zamierza wyjechać, wyniki byłyby zupełnie inne. Niemniej jednak nie jest dobrze. Zakładając czarny scenariusz, rzeczywiście prawdziwe mogą być prognozy mówiące o tym, że w najbliższych latach potrzebować będziemy 5 mln imigrantów.
Nie pociesza nawet to, że młodzi chcą wyjeżdżać dosyć blisko. Albo do Niemiec, albo do krajów skandynawskich. Już nie Wielka Brytania, a tym bardziej nie Stany Zjednoczone i Kanada. Za naszą zachodnią granicę chce wyjechać 21 proc., a na Wyspy tylko 13 procent. Wprawdzie z Niemiec wrócić łatwiej, ale nie wierzę, że ktoś, kto znajdzie tam dobrą stałą pracę, będzie wracał do Polski.
Jeśli do tego dołożymy problemy osób 50+ na rynku pracy, to okaże się, że dla nich najlepszym sposobem na znalezienie zatrudnienia też jest emigracja. Programy, które miały ich aktywizować, można wyrzucić do kosza. Osoby te znajdują wprawdzie pracę, ale tylko na czas dofinansowania, które dają urzędy pracy. Potem znowu stają się bezrobotne.
Nie wiem – może się nie znam – ale czy to wszystko jest aż tak skomplikowane? Wydaje się, że tworzenie prawa wspierającego zatrudnienie w Polsce jest praktycznie niemożliwe. A Niemcy mogli zrestrukturyzować kilka lat temu swój rynek pracy? Mogli. I dziś mają efekty – bezrobocie jedno z najniższych w Europie. A Wielka Brytania mogła stworzyć najbardziej przyjazny system zakładania i prowadzenia działalności gospodarczej? Mogła. Efekty – Polacy są nacją, która spośród wszystkich imigrantów zakłada najwięcej firm na Wyspach.
A my co robimy? Oskładkowujemy umowy śmieciowe. Choć to określenie jest według mnie wielce niesprawiedliwe. Dobrze jest mieć odprowadzane składki od pensji, ale z czyich pieniędzy będą one pochodziły? Pracodawcy czy pracownika? Młody człowiek zarabiający 2 tys. zł brutto zobaczy, że po reformie ma jeszcze kilka stówek mniej. „Bo płacisz składki" – usłyszy wytłumaczenie. I jak tu ma się nie zastanawiać nad wyjazdem?