W dniach po katastrofie w poczekalniach na lotniskach stacje telewizyjne podawały najdrobniejsze szczegóły tragedii, a ludzie którzy za chwilę mieli wsiąść do samolotu nie mieli innego wyjścia, jak patrzeć na symulację katastrofy, szczątki rozbitej maszyny, poszukiwanie ciał.
— Czy muszą to bez przerwy pokazywać denerwowali się Niemcy w USA. Przecież to była nasza katastrofa - mówili.
Poruszające były szczególnie Wypowiedzi pracowników Germanwings, że boją się latać i chyba już nie polecą. Kilku z nich dotrzymało słowa.
Mało komu przychodziło do głowy, żeby popatrzeć w inną stronę, bo monitor telewizora działał jak magnes. W pierwszych dniach po katastrofie jeszcze nie było wiadomo, czy to zawiodła maszyna, czy człowiek. Każdy z nas na lotnisku w hali odlotów zaszokowany zastanawiał się, czy to tak naprawdę ma jakiekolwiek znaczenie. Prezes Lufthansy, Carsten Spohr porzucił swoją twardą postawę postrzeganą czasami za arogancję i sam mówił, że jest w szoku. Reporterzy uważali, że to za mało. Bo powinien odpowiedzieć na każde ich pytanie. Pasażerowie szukali jakiegoś punktu odniesienia, co będzie dalej. Dotychczas takim punktem odniesienia w Europie była właśnie Lufthansa, a nie statystyki, które nadal mówią, że samolot pozostaje nadal najbardziej bezpiecznym środkiem lokomocji.
Na pokładzie samolotów w nielicznych wolnych chwilach personel pokładowy zbierał się w przejściach, a dyskusja miała tylko jeden temat. I stewardesy milkły natychmiast, kiedy zbliżał się któryś z pasażerów. Bo wyraźnie pracodawcy polecili, żeby nie wdawali się w dywagacje, tylko po prostu latali. Ale jeśli wcześniej słyszało się słowo Germanwings, to wiadomo o czym rozmawiali.