Były pomyślane jako rewelacyjny i niezawodny sposób dostarczania Krajowemu Funduszowi Drogowemu środków na budowę autostrad i tras szybkiego ruchu. Pod koniec funkcjonowania winietowego systemu ponad 90 proc. przychodów szło na jego utrzymanie i rekompensaty dla prywatnych zarządców autostrad. Pomysł – prosty i pozornie dobry – przerodził się jednak we własną, zbiurokratyzowaną karykaturę.
Czy była to wina urzędników, efekt fatalnego zarządzania, niedbałości? Nie. Po prostu immanentną cechą większości programów opartych na dopłatach i rekompensatach jest ich mała wydolność. Ustawa, która w założeniu ma rozwiązywać problemy, tworzy zarazem pułapki paraliżujące jej skuteczność. Coś jak mityczny Uroboros – wąż pożerający własny ogon.
Ilustracją tego są rozpaczliwe próby tworzenia kolejnych programów wsparcia taniego, dostępnego dla młodych budownictwa. Rząd chwali się tym, że przez półtora roku funkcjonowania programu „Mieszkanie dla młodych" z dopłat skorzystało ponad 20 tys. beneficjentów. Faktycznie, decydenci mogą puchnąć z dumy! W kraju, w którym połowa rodzin żyje w lokalach przeludnionych, a jedynie niewielki odsetek młodych ma szansę nabyć własne „M", i to z reguły biorąc uciążliwy kredyt. Tak mała liczba beneficjentów wynika nie tylko z ograniczonych środków, lecz także (a może głównie) z ogromnego zbiurokratyzowania programu. Jeśli potencjalny beneficjent przejdzie nawet przez mękę formalności, to na końcu może się okazać, iż pomocy nie dostanie – np. dlatego, że umarła mu babcia, a on stał się współdziedziczącym babciną kawalerkę. Cóż z tego, że jest jednym z pięciu spadkobierców, a za swój udział mógłby sobie kupić co najwyżej używany samochód. Formalnie jest właścicielem lokalu mieszkalnego i o pomocy może zapomnieć.
Nie jest odkryciem, że znacznie lepiej sprawdza się dawanie wędki niż wyręczanie w łowieniu ryb. Skuteczne mogłyby się okazać jedynie programy dające wsparcie deweloperom budującym tanie mieszkania. Co więcej, mamy unikalną szansę połączenia budownictwa taniego z ekologicznym, czyli pozornie ognia z wodą. Unijne fundusze i uchwalona na początku roku ustawa o OZE powodują, że przyjazne środowisku inwestycje mieszkaniowe już za kilka lat mogą stać się kluczem do rozwiązania problemu mieszkań dla młodych, niezamożnych ludzi. Co prawda potrzebny był do tego niemalże fortel w postaci poselskiej poprawki do ustawy i przegłosowania jej wbrew rządzącej partii przez jej mniejszego koalicjanta we współpracy z pozostałymi ugrupowaniami parlamentarnymi – lecz w tym przypadku cel uświęca środki.
Nowe regulacje sprawiają, że opłacalne będzie budowanie domów mających instalacje do pozyskiwania energii z naturalnych źródeł, głównie ze słońca. W przyszłym roku ma ruszyć budowa pionierskiej inwestycji tego typu. Włodarzewska SA, znany warszawski deweloper, chce zbudować pod Warszawą 200 „zielonych domów". To na początek, bo docelowo może być ich nawet 1,5 tys. Koszty utrzymania domów i koszty kredytu mają być pokryte z unijnej i rządowej pomocy oraz ze sprzedaży energii słonecznej do sieci.