Ministerstwo Gospodarki tłumaczy ten finał niezwykle wygórowanymi – a mówiąc dokładniej, bezczelnie wysokimi – oczekiwaniami inwestora dotyczącymi wsparcia budżetowego. Nie znam szczegółów negocjacji, mogę tylko zgadywać, że tak właśnie było. Ale uważam, że w tej sprawie popełniliśmy błąd.
Po pierwsze, oferta była mniej kosztowna dla budżetu, niż się może wydawać. Kwota 1,5 miliarda złotych wsparcia jako zachęta dla inwestycji o wartości 6 miliardów złotych to bardzo dużo. Ale inwestycja ta generowałaby strumień opodatkowanych i oskładkowanych dochodów z pracy, jeszcze większy dochód od poddostawców, spory ruch budowlany. Wygląda więc na to, że najdalej w ciągu 3–4 lat wydatek by się zwrócił.
Po drugie – i ważniejsze – inwestycję tę należałoby rozpatrywać nie z wąsko rozumianego punktu widzenia bezpośrednio tworzonych miejsc pracy, ale jej wpływu na cały polski przemysł. Motoryzacja (zwłaszcza finalny montaż aut) nie jest może w dzisiejszych czasach kopalnią złota, ale jest to przemysł nowoczesny, zaawansowany technologicznie, który może stanowić silną bazę trwałego rozwoju gospodarczego. Jedna inwestycja przyciąga inne – w ślad za 6 tysiącami miejsc pracy u Jaguara-Land Rovera powstają wielokrotnie liczniejsze miejsca pracy u poddostawców. Lubią się one lokować w pobliżu fabryk już wybudowanych.
Oznacza to, że wraz z kolejną walką przegraną przez polski przemysł motoryzacyjny (który już dziś wytwarza mniej aut niż czeski czy słowacki), zmniejsza się szansa na kolejne inwestycje. Zwłaszcza że nie ma co się łudzić i czekać na lepszą okazję – jeśli ktoś będzie chciał budować fabrykę, również postawi wysokie żądania i sprawdzi, który ze środkowoeuropejskich krajów zalicytuje najwyżej.
Po trzecie - i najważniejsze. Według ministra gospodarki, kluczowe znaczenie dla decyzji miał szacunek, jak wielkie wsparcie byłoby wymagane dla stworzenia jednego miejsca pracy. Ale współczesny przemysł tak właśnie wygląda – w ślad za wielką inwestycją idzie stosunkowo niewiele bezpośrednio powstających miejsc pracy. Im mniej, tym nowocześniejsza jest inwestycja i tym większą rolę może odgrywać w procesie modernizacji i wzrostu konkurencyjności gospodarki. Bezpośrednio tworzy produkcję i eksport, liczne miejsca pracy tylko pośrednio. Sądzę, że nasza polityka zachęt dla zagranicznych inwestorów tkwi mentalnie w historii, kiedy głównym celem było tworzenie jak największej liczby miejsc pracy, a nie miejsc pracy o najwyższej jakości. Szczycimy się sukcesami i dofinansowujemy centra usług wspólnych, zapominając o tym, że są to miejsca pracy liczne, ale wyjątkowo łatwe do przeniesienia na drugi koniec świata, jeśli tylko płace w Polsce wzrosną. A fabryki aut budowane są na długie lata.