Najpierw długi czas miasto było rozprute w samym centrum z powodu prac budowlanych. To tak jakby w stolicy rozkopać skrzyżowanie Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej. Już w czasie trwania prac było jasne, że trasa będzie krótka, bo na dłuższą nie starczy unijnych pieniędzy, a miasto nie bardzo ma z czego dołożyć. Dlatego łodzianie spodziewali się, że rewolucji w śródmieściu – jeśli chodzi o czas przejazdu i korki – nie powinni się spodziewać. Mogli natomiast oczekiwać, że jednak będzie im się jeździło i chodziło wygodniej.
Gdy trasa już zaraz miała być gotowa okazało się, iż urzędnicy samorządowi przygotowali w zaciszu gabinetów nową organizację ruchu, którą wdrożyli jak tylko prace budowlane zostały zakończone. I wtedy mieszkańcy miasta powiedzieli gromkim głosem, iż urzędnicze plany nijak się mają do rzeczywistości, że plan panów dyrektorów jest kiepski. Być może burza trwałaby krótko, gdyby nie butne wypowiedzi speców od organizacji ruchu, że ich plan jest extra, a narzekania łodzian bez sensu.
Szum się zrobił taki, iż pani prezydent Łodzi zdecydowała ogłosić... konsultacje społeczne jak zorganizować ruch, by nowa trasa była pomocą, a nie utrapieniem.
Swoją drogą dziwne, że doświadczona ekipa Hanny Zdanowskiej, rządząca miastem już drugą kadencję przyjęła samobójczą strategię, że przy kilkusetmilionowej inwestycji drogowej w sercu miasta liczy się wyłącznie głos kilku magistrackich urzędników, a mieszkańcom od tego wara.