Kiedy występuje wicepremier Morawiecki, dowiadujemy się, że głównym celem polityki gospodarczej jest długookresowy wzrost, zwiększenie inwestycji, rozwój polskiego kapitału, międzynarodowa ekspansja polskich firm i wzmocnienie ich innowacyjności. Kiedy jednak występują inni członkowie rządu, z panią premier na czele, spotykamy się z przekazem nieco innym: najważniejsze jest zwiększenie konsumpcji, zwłaszcza w biedniejszej części społeczeństwa. Oba cele są szczytne i zrozumiałe. Szkoda tylko, że na krótką metę nieco z sobą sprzeczne.
Tezy wicepremiera brzmią dla uszu ekonomistów całkiem nieźle – choć oczywiście nie dla wszystkich. Część twardo uważa, że kapitał nie ma narodowości, więc w gruncie rzeczy dla rozwoju kraju nie ma większego znaczenia, czy jest on krajowy, czy zagraniczny, byle zapewnić stabilność ekonomiczną Polski i sprawne działanie rynku. Inna część – zwłaszcza ci, którzy zetknęli się bliżej z praktyką działania ponadnarodowych korporacji – jest jednak skłonna przyznać, że kapitał jakiś tam ślad narodowości często ma. A przede wszystkim zgodzić się, że choć kraj powinien z otwartymi ramionami przyjmować zagranicznych inwestorów, to dla długookresowego rozwoju powinien starać się robić wszystko, by jak najlepiej rozwijały się firmy o polskim rodowodzie i ulokowanym tu centrum podejmowania decyzji. Bo w przypadku takich firm możemy śmielej zakładać, że będą się starać przesuwać aktywności ulokowane w kraju w górę łańcucha wartości.
Problem jednak z tym, w jaki sposób owe polskie firmy mają się rozwijać. Deklaracje rządowego poparcia są oczywiście budujące. Ale do ekspansji firm potrzebne są przede wszystkim armaty – czyli taki drobiazg, jak polski kapitał. Kapitał powstaje w sposób dość prosty. Bierze się z oszczędności, które przez lata są akumulowane i wykorzystane na inwestycje. Niestety, oszczędności są w Polsce zbyt niskie. Po to, by więcej oszczędzać, trzeba ostrożniej (a przede wszystkim wolniej od wzrostu dochodów) zwiększać konsumpcję. Aby przekaz rządu był spójny, należałoby dodać, że obok silnego promowania inwestycji, będziemy starać się ograniczać do rozsądnego poziomu tempo wzrostu konsumpcji.
Problem w tym, że mimo zapewnień wicepremiera Morawieckiego, wszystkie znane (jak dotąd) zamierzenia rządu skierowane są na zwiększenie konsumpcji i ograniczenie oszczędności. Hojne wsparcie dla rodzin (cel skądinąd niewątpliwie słuszny), zwiększenie kwoty wolnej w PIT, podatek bankowy, wzrost deficytu budżetowego – wszystko to promuje konsumpcję i czyni z tego oczywisty priorytet polityki gospodarczej rządu.
Oczywiście z czasem rząd może zmienić swoje priorytety. Ale jak mówi chińskie przysłowie, nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku. A na razie ten krok wykonywany jest w całkiem odwrotną stronę, niż deklaruje wicepremier Morawiecki.