Zacznijmy od oszacowania kwoty, o jaką moglibyśmy wnioskować. Według posłów PiS może chodzić – na podstawie ocen bliżej nieznanych „ekspertów" – o kwoty od setek miliardów do 10 bilionów dolarów. Zwłaszcza ta ostatnia liczba jest ciekawa, bowiem wartość dzisiejszego majątku narodowego Polski szacuje się na 3–5 bilionów dolarów (różnice biorą się z braku prostej metody pomiaru – na podstawie danych GUS należałoby raczej przyjąć dolną liczbę).
Przedwojenna Polska była krajem bardzo biednym, o wielokrotnie niższym majątku od Polski obecnej. Bazując na szacunkach historyków, można uznać, że w roku 1939 cały nasz majątek narodowy wynosił 350–550 miliardów dolarów, licząc według obecnej siły nabywczej amerykańskiej waluty.
Według powołanej po wojnie komisji zniszczone zostało 39 proc. tego majątku (dane trudne dziś do zweryfikowania, ale jedyne, jakie mamy). Skoro tak, to łączne straty majątkowe Polski wyniosły w czasie wojny 130–220 miliardów dolarów – i o taką sumę reparacji teoretycznie moglibyśmy wystąpić.
Zakładając, że występujemy z roszczeniami tylko o utracony majątek, a nie o odszkodowania za śmierć 6 milionów polskich obywateli. Ale tak właśnie zrozumiałem wypowiedzi polityków.
Oczywiście, zawsze znajdzie się metoda wygenerowania liczb wyższych – albo ulubione przez wielu „ekspertów" wyliczanie wartości na podstawie rynkowych cen złota (od niemal pół wieku nie istnieje już żaden ślad jakiegokolwiek prawnego związku między wartością dolara a ceną złota), albo na podstawie dzisiejszych wycen nieruchomości, albo wyliczania hipotetycznych „utraconych korzyści", albo naliczania odsetek za 70 lat zwłoki.