Wiadomość została wysłana z konta renomowanej agencji Associated Press. Wszyscy uwierzyli. Przynajmniej na kilka minut. To jednak wystarczyło. Po zaledwie 60 sekundach zareagowała giełda – spadek indeksu Dow Jones Industrial Average sięgnął 143 punktów. Natychmiast odpowiedzieli reporterzy konkurencyjnych agencji i inni użytkownicy Twittera – „stoję przy Białym Domu, ale nie widać wybuchu". FBI ogłosiła, że bada sprawę.
Dwa łyki socjotechniki
A po kilku minutach okazało się, że internetowy wybuch to efekt zwykłego włamania na konto na Twitterze jednego z pracowników AP. Alarm został odwołany. Jednak fałszywa wiadomość przez te kilka minut zdążyła zostać powielona ponad trzy tysiące razy. Nawet usunięcie „oryginału" z Twittera i zawieszenie konta nie zatrzymało epidemii dezinformacji. Agencja AP ogłosiła, że wszystkie wiadomości z jej konta na Twitterze powinny być ignorowane do czasu wyjaśnienia sprawy.
Fałszerstwu ostatecznie położył kres rzecznik Białego Domu Jim Carney, który oficjalnie poinformował dziennikarzy, że żadnego wybuchu nie było, w związku z czym prezydentowi Obamie absolutnie nic się nie stało.
Jak to możliwe, że wyssana z palca informacja tak błyskawicznie rozprzestrzeniła się w sieci? To sprawka hakerów – do włamania przyznała się Syrian Electronic Army. Choć nie wiadomo, na ile jest to prawdziwa informacja, bo – podobnie jak „news" o wybuchu – została opublikowana na Twitterze.