Zainteresowany projektem zgłosił się do biura sprzedaży, w którym usłyszał, że nie wiadomo, kiedy budowa zostanie ukończona, bo tak naprawdę nie wiadomo, czy w ogóle się rozpocznie. Deweloper nie posiadał takiej wiedzy, gdyż los jego inwestycji znajdował się nie w jego rękach, ale w rękach banku. – Jeśli dostaniemy kredyt, prace ruszą, jeśli pieniędzy nie będzie, projekt wstrzymujemy – powiedział handlowiec.
– Po co więc zbieracie pieniądze, skoro liczycie się z tym, że możecie nawet nie wbić łopaty w ziemię? – dziwił się czytelnik.
– Sondujemy zainteresowanie inwestycją, pozwalamy zarezerwować mieszkania. Jeśli w ciągu kilku tygodni bank nie da nam kredytu, budowę przesuwamy w czasie, a klientom zwracamy wpłaty. Jeżeli finansowanie będzie, zamiast rezerwacyjnych podpisujemy umowy o budowę, a upatrzonego mieszkania nikt panu sprzed nosa nie zabierze – tłumaczył zawiłości handlowiec.
Rok temu taka szczerość u dewelopera była niespotykana. Okazało się – po raz kolejny – że w trudnych czasach cenniejsza od chwilowych zysków jest dbałość o reputację.