Z kolei firma Reas podała, że w III kwartale br. w sześciu miastach, w których buduje się najwięcej mieszkań (Warszawa, Kraków, Wrocław, Trójmiasto, Poznań i Łódź), deweloperzy wprowadzili do sprzedaży ok. 6,4 tys. lokali. To średnio dwa razy mniej niż w poprzednim kwartale.
W Warszawie różnice są jeszcze większe. W trzecim kwartale br. na stołeczny rynek trafiło ok. 1,8 tys. lokali, podczas gdy w II kwartale wprowadzono ich 4,9 tys. Mimo tego oferta deweloperska nie stopniała. W stolicy można wybierać spośród ponad 20,6 tys. nowych mieszkań. W kraju jest ich do wzięcia blisko 56 tys. Czy to oznacza, że zapasy mieszkań do kupienia się wyczerpują? Nie, oferta nadal jest ogromna. W najtrudniejszej sytuacji są firmy z Krakowa. Według Reasa tam oferta na rynku pierwotnym jest tak duża, że aby pozbyć się zapasów lokali, firmy potrzebowałyby prawie 9 kwartałów, pod warunkiem płynnej sprzedaży i braku nowych inwestycji. W Warszawie – 7 kwartałów, w Trójmieście – 6,5 kwartału.
Co musi się zdarzyć, aby ludzie bez własnych mieszkań zaczęli i je kupować? Przede wszystkim muszą mieć pewną pracę. A o to coraz trudniej. Ale nawet ci, którzy mają stałe zatrudnienie i zarobki wystarczające na płacenie rat kredytowych, wycofują się z negocjacji z deweloperami, tłumacząc, że w ich firmie albo u znajomych rozpoczęły się zwolnienia czy cięcia płac. Tak opowiadają handlowcy z biur deweloperskich.
Eksperci z Reasa potwierdzają, że dla sytuacji na rynku mieszkaniowym kluczowe znaczenie będą miały czynniki psychologiczne. Strach przed bezrobociem i oczekiwanie na jeszcze niższe ceny powodują bowiem, że najemcy zwlekają z decyzją o byciu właścicielem. W efekcie kłopoty czekają te firmy, które na koniec roku zostaną z dużą pulą niesprzedanych mieszkań na ostatnim etapie budowy.