Klient spotyka się z handlowcem, który oferuje mieszkania dewelopera. Odwiedza biuro spółki budującej osiedle – tam też jest ten sam handlowiec. Siedzi obok innych pracowników, którzy sprzedają mieszkania, ma firmową wizytówkę z logo inwestycji.
Nikt w biurze firmy deweloperskiej nie mówi: ten pan nie jest naszym pracownikiem, proszę z nim nie uzgadniać transakcji. Kiedy jednak znikają pieniądze, które klient powierzył temu handlowcowi, okazuje się, że: ten pan nie był pracownikiem firmy, choć pracował dla niej, legitymował się jej wizytówkami "specjalista ds. sprzedaży", a potem podpisał z klientem umowę na firmowych drukach, przystawiał firmowe pieczątki, bo miał do nich dostęp, dał pokwitowanie, że wziął pieniądze za rezerwację mieszkań. I to niemałe, bo 200 tys. zł.
Deweloper jednak mówi: to nie był nasz pracownik, to był handlowiec z firmy zewnętrznej, którą wynajęliśmy, nie miał pełnomocnictw, nie mógł zawierać umowy w naszym imieniu. Winny jest klient, który dał handlowcowi do ręki 200 tys. zł, nie pytając go o pełnomocnictwo.
Dlaczego? Rzeczywiście okoliczności zawarcia umowy przez klienta i handlowca były niestandardowe. Ten pierwszy wykazał się co najmniej niefrasobliwością, przekazując poza biurem gotówkę z ręki do ręki, i to w takiej wysokości. Czy jednak nie miał prawa wierzyć, że handlowiec reprezentował spółkę deweloperską, skoro wcześniej przyjmował go w firmowym biurze?