Po zachłyśnięciu się programem „Rodzina na swoim” okazuje się, że wcale nie stał się on takim hitem, jak zapowiadano na początku. Po pierwsze dlatego, że długo ustawowe limity cen mieszkań kwalifikujące je do programu odstawały od rzeczywistości, nie pozwalając na kupno mieszkania na kredyt z dopłatą.
Kiedy wreszcie limity podniesiono, sytuacja na rynku nie sprzyjała inwestycjom, a szczególnie zadłużaniu się na 30 lat. Teraz, gdy na rynku hipotecznym znów mamy odwilż, okazuje się, że i tak nie ma kolejki po kredyty z dopłatami.
W styczniu, jak podaje BGK, w Warszawie zawarto nawet nieco mniej umów o preferencyjne kredyty niż w poprzednich miesiącach. Oczywiście nie ma pewności, czy taka tendencja się utrzyma, ale to niewykluczone, jeśli w wielu przypadkach kredyty z dopłatą są mniej korzystne od standardowych ofert kredytów hipotecznych. Zdarza się bowiem, że mają od nich wyższe marże i prowizje. I choć w pierwszym okresie spłacania rat można zyskać na dopłatach, to potem może się okazać, że kredytobiorca zostaje z najdroższym na rynku kredytem z powodu marży, na jaką się zgodził, zawierając umowę kredytową.