– Polski rynek nieruchomości jest bardzo płytki, więc reaguje na każde wydarzenie – akcesję do UE, wejście w życie jakiejkolwiek nowej ustawy niekorzystnej w swoim założeniu dla uczestników rynku czy kryzys amerykański.

Moim zdaniem wrócimy do normalnej sytuacji na rynku w marcu 2009 r., kiedy banki opublikują swoje wyniki finansowe za 2008 r. i staną się bardziej elastyczne w udzielaniu kredytów. Deweloperzy, którzy dostali zimny prysznic, mają teraz czas na zastanowienie się, co robić dalej: czy i o ile obniżyć ceny mieszkań, gdzie budować nowe projekty i w jakim standardzie. Kubeł zimniej wody został wylany też na głowy właścicieli mieszkań i domów chcących je sprzedać na rynku wtórnym. Myśleli, że klitka w wielkiej płycie może kosztować tyle samo, co kawalerka na nowojorskim Manhattanie. A tymczasem nikt już nie zamierza przepłacać. Ceny wprawdzie jeszcze znacznie nie spadają, bo sprzedawcy wierzą, że sytuacja się zmieni na ich korzyść. Niestety, rzeczywistość jest inna: rynkiem rządzi klient i to on negocjuje stawki na swoją korzyść.