Deweloperzy stanęli do swoistego wyścigu. Każdego dnia przerzucają się informacjami o nowych inwestycjach. Kiedy jeden ogłasza budowę osiedla na 200 mieszkań, inny daje 300 albo i 400. Kolejna jeszcze firma mówi o tysiącach nowych lokali.

Powstaje trzeci, piąty, dziesiąty etap osiedla. Wszystkie w piarowskich laudacjach, że „nowoczesne, że komfortowe, najlepsze, dedykowane (!) najbardziej wymagającym klientom". Rośnie konkurencja, wybór lokali jest coraz większy, co utrzymuje ceny w ryzach, a deweloperzy zapewniają, że nieruchomości sprzedają się świetnie.

Oby w tym ilościowym wyścigu firmy nie zapomniały o jakości. W czasie ostatniego boomu wciskano klientom długie jak lokomotywy mieszkania ze ślepymi kuchniami pośrodku, lokale, w których spadały na głowę sufity, domy, które pękały miesiąc po odbiorze. Budowano szybko, nie zawsze z dobrych materiałów. Byle więcej i szybciej niż inni, bo klient już czeka za rogiem.

Niejaki Wincenty Pstrowski, górnik, wyrabiał prawie 300 proc. normy. Z tego zapału w lipcu 1947 roku zakrzyknął: „Kto da więcej co ja?". Zmarł w kwietniu 1948 roku. Zostało po nim kilka żałosnych pomników.

Miejmy nadzieję, że po dzisiejszym boomie budowlanym pozostaną na rynku same solidne budynki i porządne mieszkania, choć w połowie tak dobre, jak je reklamują.