Od pracowników służby zdrowia oczekiwalibyśmy większej odpowiedzialności, jednak i oni niestety ulegają presji nieopuszczania dni roboczych. Jak często? Jedna trzecia przepytanych lekarzy przyznała się do przynajmniej jednego takiego incydentu w ciągu ostatniego roku, a niemal 60 proc. przynajmniej raz przyszło do pracy z wyraźnymi objawami infekcji. Połowa badanych nie miała czasu pójść ze swoją chorobą do lekarza. Takie mało budujące wnioski opublikował dr Anupam Jena z Massachusetts General Hospital w Bostonie na łamach "Journal of the American Medical Journal Association". W badaniach przeprowadzonych w 12 szpitalach udział wzięło 537 rezydentów (lekarzy kontraktowych, przechodzących szkolenie na różnych oddziałach).

[srodtytul]Kichanie na współpracowników[/srodtytul]

Dr Jena, który sam jest rezydentem w szpitalu, zna ten problem z własnego doświadczenia. W amerykańskich ośrodkach zdrowia na młodych lekarzy wywiera się dużą presję, wymagając od nich 80 - godzinnego tygodnia pracy i pełnienia 24 - godzinnych dyżurów. Trwa wyścig szczurów, a żaden z rezydentów nie chce wyjść na obiboka. W związku z tym wielu z nich lekceważy objawy choroby i przychodzi do pracy, mimo że stanowi to wyraźne zagrożenie dla pacjentów. Jest wątpliwe, aby młodzi pracownicy służby zdrowia w Polsce postępowali inaczej, zwłaszcza że i oni znajdują się pod dużą presją.

Zanim oburzymy się i surowo ocenimy nieodpowiedzialnych lekarzy, sami się zastanówmy, czy nie narażamy na takie samo niebezpieczeństwo kolegów z pracy. Mało kto opuści dzień roboczy "tylko" dlatego, że kicha na potęgę i ma lekką gorączkę. A właśnie na tym etapie przeziębienia czy grypy infekcja roznosi się najłatwiej. W tej kwestii zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia są jasne: chorzy z pierwszymi objawami grypopodobnymi muszą pozostać w domu. Gorączka i kaszel są tu najwyraźniejszym sygnałem. Pamiętajmy o tym, kiedy w rozpoczynającym się sezonie grypowym przyjdzie nam ochota na pracę za wszelką cenę.