– Nie ma wątpliwości, że w tym roku uderzy El Niño – powiedział Kevin Trenberth z amerykańskiego Narodowego Centrum Badań Atmosfery. – Pytanie tylko: jak silny?
El Niño to po hiszpańsku „Dzieciątko". Zjawisko zyskało taką nazwę, ponieważ pojawia się w okolicy świąt Bożego Narodzenia i rybakom wyruszającym na połowy na Pacyfiku skojarzyło się z narodzinami Jezusa. Pojawia się co dwa–siedem lat.
Kiedy pogoda jest normalna, zimny Prąd Peruwiański wspomagany pasatami wiejącymi ze wschodu na zachód podnosi zimne wody głębinowe oceanu ku powierzchni.
Osłabienie wiatrów, a nawet odwrócenie ich kierunku powoduje zahamowanie tego procesu. To z kolei hamuje przepływ zimnej wody z głębiny ku powierzchni. Woda staje się coraz cieplejsza, podgrzewa atmosferę i przemieszcza się w kierunku wschodnim ku wybrzeżom amerykańskim. To zjawisko badacze nazywają El Niño Southern Oscillation.
Olbrzymia masa ciepłej wody szybciej paruje, w powietrzu jest coraz więcej wilgoci. Doprowadza to do gwałtownych opadów nad oceanem, które swym zasięgiem obejmują kontynent amerykański od strefy równikowej aż do południowego zachodu USA. Deszcze te mogą wywołać katastrofalne osunięcia ziemi w Andach. Temperatura powietrza rośnie, przyczyniając się do topnienia wiecznych śniegów i zanikania lodowców. Po przeciwnej stronie oceanu, u wybrzeża Australii, jest więcej zimnej wody, a opadów jest jak na lekarstwo.