Ponad 8 miliardów dolarów – tyle według branżowego serwisu internetowego Silicon Valley Indsider przez ostatnie cztery lata wyłożyli na świecie inwestorzy na internetowe projekty wideo. Większość tej sumy (6,3 mld dol.) to inwestycje w nowe serwisy. Pozostałe ok. 1,8 mld dol. to wartość przejęć (np. kupno YouTube przez Google za 1,6 mld dol. jesienią 2006 r.).
Wartość inwestycji jest ogromna, jeśli wziąć pod uwagę finanse YouTube, który jest największym graczem na rynku wideo w sieci. Portal ujawnił ostatnio swoją prognozę przychodów na koniec 2008 r. Mają one wynieść ok. 200 mln dol. Co prawda szacunki na 2009 r. mówią o ok. 350 mln dol., ale dysproporcja między inwestycjami a przychodami branży jest ogromna. Google i inne koncerny internetowe posiadające rozbudowane serwisy wideo nie mają pomysłu, jak finansowo wykorzystać potencjał reklamowy tego typu portali.
Jak wyliczono, na YouTube codziennie wyświetlanych jest ok. miliarda filmów. Równocześnie żaden z wielkich graczy nie chce do internetu przenosić wzorców z reklamy telewizyjnej. Powód jest prosty –internauci ich nie oglądają. Jak podał branżowy serwis AntyWeb, nawet 90 proc. użytkowników wyłącza oglądany w sieci film wideo, jeśli napotka w nim reklamy, których nie da się pominąć.
Tymczasem, jak dowiedziała się "Rz", Google eksperymentuje z nowymi sposobami wyświetlania reklam. – Chodzi o to, by ich wprowadzenie nie przeszkadzało użytkownikom – wyjaśnia Artur Waliszewski, szef polskiego oddziału Google. – Testowaliśmy wyświetlanie reklam, które nie zmuszałyby internauty do odrywania się od materiału, który ogląda. Taką reklamą mogłyby być np. zachęty do obejrzenia czegoś, co nawiązuje do filmu oglądanego przez internautę. Na pewno nie mogą to być materiały, które będą pojawiać się na ekranie same. Użytkownik musi sam decydować, że chce je obejrzeć. Dlatego kluczowe jest dopasowanie reklamy do chwili i kontekstu – mówi Artur Waliszewski.
YouTube i inne popularne serwisy wideo co prawda mogłyby zostać zalane tradycyjną reklamą kontekstową, czyli dostosowaną do wyników wyszukiwania, dostarczaną przez Google (AdSense). Portale, które notują miliony odsłon dziennie, mogłyby w ten sposób zarobić niebagatelne sumy, jednak na przeszkodzie stoją prawa autorskie. Chodzi o status prawny materiałów wideo umieszczanych na serwisach przez internautów. Wiele z nich to nagrania pirackie lub o niejasnym statusie prawnym. Automatyczne wyświetlanie komercyjnych reklam w towarzystwie nielegalnych treści mogłoby na reklamodawców i właścicieli serwisów wideo sprowadzić kłopoty prawne.