Trylogia 80-letniego Coetzeego to idealna lektura na środę popielcową i Wielki Post, który w tym roku upłynie pod znakiem koronawirusa.
Po książkach, w których podjął tematy przemocy, w tym wobec kobiet, migracji, dyskryminacji, a także przemysłowego zabijania zwierząt, stworzył cykl będącą literacką grą z historią Chrystusa. Zaczął od „Dzieciństwo Jezusa” (2013) i „Dni Jezusa w szkole” (2018). Niełatwą, enigmatyczną narracją w stylu Kafki i Becketta, z literackimi aluzjami, noblista podsyca nasze domysły, w tym religijne, lecz nigdy nie daje odpowiedzi. Gdy czujemy się jak w centrum sekciarskiego apokryfu, oczyszcza nas śmiech wywołany parodiami alternatywnych historii Jezusa. Ale bywa też na odwrót: konfrontacja z tajemnicą obnaża w nas totalną bezradność.
Hołd dla Cervantesa
Wszystko zaczęło się od Simona, który zaopiekował się sierotą-emigrantem Dawidem i znalazł mu przybraną matkę Ines. Chłopca o imieniu króla Izraela zaintrygowała postać Don Kichota, który żył w świecie własnej wyobraźni. Tak jak on bywa kompletnie nierozumiany, uważany za odmieńca. Gdy chłopiec nie chciał podporządkować się systemowi edukacji, rodzina uciekła do Estrelli.
Odbywa się spis powszechny, pojawiają się trzy siostry z Czechowa oraz Jan Sebastian i jego żona Anna Magdalena (tak nazywała się druga małżonka Bacha). Kiedy uczyli Dawida tańca zgodnie z muzyką sfer, dla jednych była to „sterta mistycznych śmieci”, inni widzieli, że tancerze stają się czystym światłem, a Ziemia utraciła swoją siłę ciążenia.
„Śmierć Jezusa”, ostatnią część trylogii, noblista rok przed anglojęzyczną premierą wydał po hiszpańsku. Był to protest urodzonego w RPA pisarza przeciwko „kolonizacyjnej hegemonii angielszczyzny”, co podkreślał jesienią w Meksyku, a także hołd wobec ukochanego Cervantesa.