Marilyn Monroe na kozetce – obnażona i półżywa

Biografii gwiazdy napisano wiele. Szczęśliwie autora „Marilyn, ostatnie seanse” nie interesują fakty ani zdarzenia. Michel Schneider jest psychoanalitykiem

Publikacja: 30.07.2008 02:39

Marilyn Monroe na kozetce – obnażona i półżywa

Foto: Rzeczpospolita

Z zapisków aktorki, jej rozmów z przyjaciółmi i relacji z terapeutami konstruuje wnikliwy profil psychologiczny. Na potwierdzenie swych badań ma jedynie słowa. Między autorem i czytelnikiem niezbędna jest więc umowa – trzeba sobie zaufać.

Terapię Schneider przyrównuje do kręcenia filmu: jest ona tworzeniem historii, pisaniem biografii bohatera od nowa. Choć centralną postacią jego opowieści pozostaje Marilyn, książka przypomina raczej portret zbiorowy. To obraz Hollywood lat 50. i 60., którym rządzili nie tyle dysponujący pieniędzmi producenci, ile psychoanalitycy.

Najważniejszy terapeuta Monroe – zajmujący się nią w ostatnich latach życia Ralph Greenson, ten sam, który znalazł ją martwą – nie był zatrudniony przez aktorkę, płaciła mu wytwórnia filmowa. Miał gwarantować zawodową sprawność Monroe: stawiać ją na nogi po załamaniach nerwowych, pilnować, by pogrążająca się w depresji i nałogach docierała na plan i dotrwała do końca zdjęć. Bo choć operatorzy załamywali ręce, mówiąc, że kobiety tak wyniszczonej nie da się przyzwoicie oświetlić, wciąż była warta miliony. Greenson leczył wiele hollywoodzkich gwiazd.

Podobnie jak koledzy po fachu konsultował też scenariusze. Psychoanalitycy wymyślali postaci, a potem mieli dbać, by ich pacjenci dobrze te role zagrali. Producentów i aktorów podejmowali na wystawnych przyjęciach, mogli też blokować produkcje. Na przykład Greenson wraz z koleżanką po fachu Anną Freud wstrzymali film o jej słynnym ojcu.

Oboje nie zdołali natomiast powstrzymać samozniszczenia Marilyn. Aktorka korzystała z pomocy kilku terapeutów, z książki Schneidera wynika, że wszyscy leczyli ją nieudolnie. W przeciwieństwie do Anny Freud, która już po tygodniu seansów uznała, że stan Monroe się poprawił, Greenson nie był ze swojej pracy zadowolony. Jego opieka nad Marilyn szybko zmieniła się w obustronne uzależnienie. Aktorka pomieszkiwała z rodziną psychoanalityka, seanse odbywały się bez ograniczeń, trwały wiele godzin i nie polepszały jej kondycji – wciąż podejmowała próby samobójcze. Dopiero po wielu miesiącach Greenson, sam wykończony, oddał Marilyn pod opiekę znajomemu. Ten stwierdził schizofrenię i całkowitą nieprzydatność psychoanalizy w terapii Monroe.

Czy miał rację – autor nie mówi. Schneider do ostatniego zdania pozostaje psychoanalitykiem – nie wyrokuje, rysuje tylko możliwe scenariusze. Książka ma zresztą filmową formę: jest podzielona na sceny, opatrzone datą i adresem, ułożone nie chronologicznie, ale tak, by przybliżyć Monroe – osobę głęboko rozdwojoną, samotną, nieszczęśliwą.

Schneider nie zadaje pytania, które postawił w „Śniadaniu u Tiffany’ego” przyjaciel aktorki Truman Capote: jest czy nie jest kretynką? Zamiast tego pokazuje skomplikowany proces, w wyniku którego sama Marilyn nie mogła określić swojej tożsamości. To, co zaczęło się dla niej jako ucieczka z potworności dzieciństwa, miało finał w uprzedmiotowieniu, zamianie w ciało. Uderzają wypowiedzi współpracowników, z których wynika, że Monroe ikona w bliskim kontakcie była odpychającą, na poły martwą lalką. Nie pachniała jak człowiek – wydzielała odór narkotyków i psychotropów.

O nienawiści do siebie mówi sama aktorka. Mówi naprawdę – na taśmach, które nagrywała dla psychoanalityka. Właśnie odnalezione po latach stenogramy stały się inspiracją dla pisarza. Schneider kilka razy zagalopował się w domysłach na temat uczuć Monroe, ale poza tym zachował dystans i trzeźwość. Jego opowieść jest wiarygodna.

Michel Schneider; Marilyn, ostatnie seanse; Przeł. Jacek Giszczak; Znak 2008

Z zapisków aktorki, jej rozmów z przyjaciółmi i relacji z terapeutami konstruuje wnikliwy profil psychologiczny. Na potwierdzenie swych badań ma jedynie słowa. Między autorem i czytelnikiem niezbędna jest więc umowa – trzeba sobie zaufać.

Terapię Schneider przyrównuje do kręcenia filmu: jest ona tworzeniem historii, pisaniem biografii bohatera od nowa. Choć centralną postacią jego opowieści pozostaje Marilyn, książka przypomina raczej portret zbiorowy. To obraz Hollywood lat 50. i 60., którym rządzili nie tyle dysponujący pieniędzmi producenci, ile psychoanalitycy.

Pozostało 85% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Literatura
„Sprawa Wagera” Davida Granna. Kanibale byli i są wśród nas
Literatura
Masłowska i ludzie bezradni. "Magiczna rana", ciąg dalszy polskiego chaosu i miraży
Literatura
Dorota Masłowska ma dokonać przełomu
Literatura
Europejska Noc Literatury z hasłem: „Wojny bogów” rusza 24 sierpnia we Wrocławiu