Z zapisków aktorki, jej rozmów z przyjaciółmi i relacji z terapeutami konstruuje wnikliwy profil psychologiczny. Na potwierdzenie swych badań ma jedynie słowa. Między autorem i czytelnikiem niezbędna jest więc umowa – trzeba sobie zaufać.
Terapię Schneider przyrównuje do kręcenia filmu: jest ona tworzeniem historii, pisaniem biografii bohatera od nowa. Choć centralną postacią jego opowieści pozostaje Marilyn, książka przypomina raczej portret zbiorowy. To obraz Hollywood lat 50. i 60., którym rządzili nie tyle dysponujący pieniędzmi producenci, ile psychoanalitycy.
Najważniejszy terapeuta Monroe – zajmujący się nią w ostatnich latach życia Ralph Greenson, ten sam, który znalazł ją martwą – nie był zatrudniony przez aktorkę, płaciła mu wytwórnia filmowa. Miał gwarantować zawodową sprawność Monroe: stawiać ją na nogi po załamaniach nerwowych, pilnować, by pogrążająca się w depresji i nałogach docierała na plan i dotrwała do końca zdjęć. Bo choć operatorzy załamywali ręce, mówiąc, że kobiety tak wyniszczonej nie da się przyzwoicie oświetlić, wciąż była warta miliony. Greenson leczył wiele hollywoodzkich gwiazd.
Podobnie jak koledzy po fachu konsultował też scenariusze. Psychoanalitycy wymyślali postaci, a potem mieli dbać, by ich pacjenci dobrze te role zagrali. Producentów i aktorów podejmowali na wystawnych przyjęciach, mogli też blokować produkcje. Na przykład Greenson wraz z koleżanką po fachu Anną Freud wstrzymali film o jej słynnym ojcu.
Oboje nie zdołali natomiast powstrzymać samozniszczenia Marilyn. Aktorka korzystała z pomocy kilku terapeutów, z książki Schneidera wynika, że wszyscy leczyli ją nieudolnie. W przeciwieństwie do Anny Freud, która już po tygodniu seansów uznała, że stan Monroe się poprawił, Greenson nie był ze swojej pracy zadowolony. Jego opieka nad Marilyn szybko zmieniła się w obustronne uzależnienie. Aktorka pomieszkiwała z rodziną psychoanalityka, seanse odbywały się bez ograniczeń, trwały wiele godzin i nie polepszały jej kondycji – wciąż podejmowała próby samobójcze. Dopiero po wielu miesiącach Greenson, sam wykończony, oddał Marilyn pod opiekę znajomemu. Ten stwierdził schizofrenię i całkowitą nieprzydatność psychoanalizy w terapii Monroe.