„Ta powieść nie jest autobiograficzną i nie zawiera wątków autobiograficznych wyjąwszy drobne szczegóły" – czytamy na początku książki 45-letniego Piotra Czerwińskiego. Gdy autor składa takie deklarację na pierwszej stronie, to zaczynamy czytać uważniej.
Z doświadczenia wiemy, że takie formułki częściej stanowią zabezpieczenia procesowe aniżeli szczerą deklarację. Załóżmy jednak, że wierzymy mieszkającemu w Irlandii Czerwińskiemu, a historia, którą opowiada, jest literacką fikcją
Pierwsza połowa „Zespołu ojca" to pamiętnik emigranta, mężczyzny wkraczającego w smugę cienia. W swych ekshibicjonistycznych wynurzeniach wspomina życiowe sukcesy i porażki. Tych drugich wydaje się więcej, więc i nastrój jest minorowy. Egzystencjalny ból przekłada na opowieść o muzyce, bo jest zapalonym gitarzystą.
Czerwiński obficie raczy nas pesymistycznymi wizjami bohatera. Narrator i chyba sam autor ma zacięcie poetyzującego aforysty, co widać w zdaniach w stylu: „Codzienność może jest dla kogoś nudna, ale dla mnie jest niecodzienna".
Wreszcie Konrad przedstawia nam także historię swojego jedynego szczęścia, którym jest synek zwany Filutkiem. Przez sto stron czytamy, jak doskonałą oraz inteligentną jest on istotą. Dostajemy dziennik ojcostwa, w którym autor opowiada o wspólnie budowanym życiu wewnętrznym i kształtującej się wrażliwości dziecka. Matka Filutka jest Francuzką, która całe dnie spędza przed laptopem. Nosi imię Belle i jeszcze niejednym nas zaskoczy.