Dokładnie dwa lata temu otworzył pan olbrzymią restaurację w sercu nowego biznesowego centrum Warszawy, czyli w rejonie ronda Daszyńskiego. Skąd ten pomysł?
Długo pracowałem w branży nieruchomościowej. Po raz pierwszy znalazłem się w Polsce 21 lat temu, działałem na różnych rynkach Europy Centralnej i Zachodniej. Czymś w rodzaju mojej specjalizacji była praca przy rozwijaniu i komercjalizacji wielkich centrów handlowo-rozrywkowych takich jak Złote Tarasy w Warszawie, Palladium w Pradze czy Eurovea w Bratysławie. Fascynowało mnie planowanie części gastronomicznych takich gigantów – na przykład w Palladium poświęciliśmy na to całe najwyższe piętro. Tam są wyłącznie restauracje, kawiarnie i bary. Przestrzegano mnie, że to się nigdy nie wynajmie. A dzisiaj stanowi największą atrakcję całego obiektu.
Otwarcie dużej restauracji zawsze było moim marzeniem. Miałem już trochę dosyć podróży i rozłąki z rodziną. Zacząłem o tym poważnie myśleć. Do tego dochodziły różnego rodzaju obserwacje. Na przykład, jeżeli planujemy kolację dla większej grupy, bardzo trudno znaleźć restaurację, której kuchnia wszystkim by odpowiadała. Mamy osobne restauracje z kuchnią polską, włoską, azjatycką, indyjską czy stekami. Postanowiłem połączyć różnie kuchnie w jeden koncept.
Dlaczego zdecydował się pan na Warszawę, a nie na przykład Pragę?
Mam żonę Polkę, ten kraj stał się moim domem.