Jest w nas przedziwna skłonność do deprecjonowania własnej twórczości. O „Krakowiakach i Góralach” twierdzimy od lata, że to patriotyczno-historyczna ramota bez większych wartości muzycznych powstała na fali narodowego zrywu w obronie I Rzeczpospolitej i tuż przed insurekcją kościuszkowską. Z kolei „Flis” Moniuszki niewystawiany przez nasze teatry od ćwierćwiecza został sprowadzony do roli błahego dziełka, którym mogą zajmować się jedynie studenci akademii muzycznych podczas warsztatowych zajęć.
A przecież od „Krakowiaków i Górali” Jana Stefaniego zaczyna się historia polskiej opery. To prawda, że akcja mają nieco naiwną, a muzyka jest prosta, co nie znaczy wszakże, że błaha. A przecież „Flisa” Moniuszko skomponował niesiony sukcesem warszawskiej premiery „Halki” i choć także jest dramaturgicznie jest to obrazek z życia ludu, to libretto ma zgrabne, a muzykę prawdziwie europejską.
To wszystko wiemy po dwóch festiwalowych wieczorach, na których to oboma utworami zajęli zagraniczni artyści nieobciążeni naszymi stereotypami ocen. I ożywili to, co zdaniem wielu, w naszych czasach do ożywienia się już nie nadawało.